Technologia jest reliktem przeszłości, a postaci jak Matka czy wampiry jasno pokazują, że teraz rządzi magia. Boleśnie przekonuje się o tym Andy, trafiając w łapy wrogich sił i spotykając bliską mu osobę w odmienionej formie. Tymczasem Telsa, czy raczej kapitan Telsa wraz z jego córką Milą w swej ucieczce z nieprzyjaznego świata trafiają na nowe zagrożenia i dostrajają swoje charakterki. Lemire umie dobrze zbudować relacje między postaciami, a tu jest nawet lepiej niż zwykle, bo starym bohaterom przybyło blizn, a nowi zbudowani są w bardziej zdecydowany sposób.
Obraz wampira w popkulturze to temat na prace dyplomowe i wiele książek, a Jeff Lemire dołożył do tego swoją cegiełkę. Krwiopijcy Ascendera to brutalna, drapieżna cywilizacja. Mają oni jednak swoją słabość w postaci pewnego łowcy. Elementy fantasy to więc te bardziej krwawe i mroczne części gatunku i choć pojawia się motyw nieco jaśniejszej magii, to szybko zostaje przygaszony przez samego twórcę, który nie lubi chyba, gdy coś jest absolutnie dobre lub złe. Najlepszy przykład? Moment, gdy wampiry zderzają się z postacią Kanta Krwawego Złomiarzem, gdzie z drapieżników szczytowych zmieniają się w struchlałe żyjątka.
Ascender jest serią liczącą ostatecznie mniej zeszytów niż Descender, ale nie ma obaw co do tempa akcji. Jeff Lemire nie próbuje niczego ukrócać ani kondensować. Jego nowy/stary świat opiera się na mocnych fundamentach i nie mam tu na myśli zmiany realiów. Dostajemy trochę retrospekcji związanych z demoniczną Matką i ukazane zostaje nieco wydarzeń już po finale serii z Timem-21. W skrócie – dostajemy klasycznego Lemire’a, który powinien nudzić mnie już stałymi kawałkami w swoim repertuarze, ale jakimś magicznym sposobem odnajduje dla nich nową aranżację. Obyczajowość, przeskakiwanie po linii czasowej wydarzeń czy baśniowe okrucieństwo są w dziełach Kanadyjczyka jak rewolwery, kapelusze i konie w westernach. Elementami niezmiennymi, ale definiującymi dzieło.
Historia antagonistki najbardziej przypadła mi do gustu i skłoniła do jednego wniosku. Dustin Nguyen to artysta z najwyższej półki. Kosmos, maszyny i wszystko co saj-fajowe udały mu się znakomicie. Również w poprzednim tomie Ascendera nie opuszczał gardy, ale tu miejscami czułem znużenie jego pracami. Wciąż kipi od pomysłów i niektóre kadry są zachwycające, ale czuję, jakby to już nie była jego bajka. Kolory, nastrój i detale świata nie przekonują jak poprzednio, a przynajmniej wszystko popadło w rutynę. I nawet jeśli są to prace Nguyena, to brak większych zmian wizualnych przy ogromnej zmianie świata nie jest dobrym zjawiskiem.
Ascender tom 2: Martwe morze to niezbędna kontynuacja Descendera, choć dość nieoczywista na pierwszy rzut oka. Sam myślałem jeszcze w czasie jej debiutu na zagranicznym rynku, że Lemire dobudowuje nadprogramowo kolejne elementy do stworzonego przez siebie świata, ale autor pokazał, że nie odcina kuponów od własnego sukcesu. Historia jest bardziej spójna i nawet znane z przeszłości postaci są bardziej wyraziste i rozbudowane. Najlepiej różnice między wspomnianymi tytułami pokazują postaci dziecięce. Z całym szacunkiem dla Tima-21, ale Mila od początku stąpa po swej ścieżce mocniej i jej zachowania bywają dużo dojrzalsze od tych jej robo-rówieśnika. Jestem ciekaw dalszych etapów historii, bo może i Lemire używa tych samych warsztatowych sztuczek, ale finalnie potrafi zaskoczyć, niekoniecznie spełniając wygodne oczekiwania czytelnika.
Tytuł oryginalny: Ascender Vol. 2: The Dead Sea
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Dustin Nguyen
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca: Mucha Comics 2022
Liczba stron: 128
Ocena: 75/100