Eryk Rives budzi się z kriogenicznego snu. Po kilku chwilach on i pozostali pasażerowie Arki III orientują się, że nie tak miało być. Miała być ziemia zielona i niebo niebieskie, a nie wszechobecna czerń i brak jakichkolwiek danych o położeniu. Sen miał trwać dwieście lat, a nie około kilku tysięcy. Żaden jednak pasażer na gapę nie dostał się na pokład ani główny komputer nie zechciał przejąć władzy. Ich okręt trafił do miejsca poza mapami, którego fizyka i charakter nie śniły się naukowcom.
Romain Benassaya ma rękę do SF. Arka to dobra opowieść napisana z głową, gdzie dynamika akcji nie zabiera miejsca zdrowemu rozsądkowi. Mamy piękny przykład socjologicznych problemów zamkniętej społeczności, relatywizmu czasowego, ale przy tym nie zabrakło zębatego zagrożenia z kosmosu. Ze wszystkiego najbardziej podoba mi się motyw Ogrodników. Stworzeń, które początkowo miały kontrolować rozrost pokładowego ogrodu, istotnego elementu dla kolonizacji Lwiego Pazura. Sęk w tym, że podróż liczyła sobie znacznie dłużej, niż przewidywał rozkład, a ewolucja nie czeka aż ktoś przebudzi się z drzemki. W efekcie dostajemy wizję dość ciekawej współpracy człowieka ze stworzonym przez siebie, ale jednak obcym inteligentnym gatunkiem, który mimo owadziej formy ma nader ludzkie ambicje.
Arka to nie tylko high SF i kosmosy, ale i wątki rodzinne. W tym przypadku chodzi o głównego bohatera i jego żonę, kobietę inteligentną i z dokonaniami dla społeczności, ale z pewnym filozoficznym skrzywieniem. Rives z kolei to typ zdobywcy. Wojna płci? Może i tak, jeśli nie weźmiemy pod uwagę osobistych animozji, które promieniują na całą kolonię. Benassaya nie szarżuje tutaj i zachowuje równowagę, choć z chęcią sięgnąłbym po jego książkę, na razie niedostępną na polskim rynku.
Rysunki w Arce są dziełem Joanna Urgella, z którym mam poważny problem. Artysta mistrzowsko radzi sobie z technologią, przestrzeniami i wszystkim tym, co otacza bohaterów. Gorzej z samymi postaciami, bo bywają momenty, w których ich twarze jakościowo wychodzą słabiej od reszty, jakby podlegały zupełnie innym prawom fizyki. Ale przy tym nie są to takie babolki, jakie popełniał John Romita Jr. w chwilach swych słabości czy facjaty Roba Liefelda. Urgell tworzy SF klasyczne w swym wyglądzie, które spodoba się starym wyjadaczom i nie odstraszy kogoś, kto jest nieco nieufny wobec gatunku. Trochę zabrakło mi tu wariantowych okładek i kadrów na pełną stronę, bo to na nich artysta mógłby ukazać swoje wyczucie przestrzeni, tak istotnej zresztą dla fabuły komiksu.
Arka to klasyczne SF z wizualnym posmakiem space opery. Wiele razy pisałem, że mistrzowie jak Phillip K. Dick czy Isaac Asimov mogą być dla niektórych ciężko przyswajalni. Śmiałe idee nie zawsze szły w parze z napędzającą je akcją. I może dlatego Romain Benassaya przełożył swą powieść Pyramides na komiksowe medium, wspierając się Joannem Urgellem. Dzięki temu jego dzieło przekazuje poważniejsze saj-fajowe treści, ale dzięki oprawie graficznej narracja płynie niczym na kosmicznych prądach. Arka zapewne doczeka się kontynuacji, bo Benassaya nie powiedział ostatniego słowa i warto poczekać na kolejne wieści od wydawcy. No i na pojawienie się samej książki.
Tytuł oryginalny: Arca
Scenariusz: Romain Benassaya
Rysunki: Joann Urgell
Tłumaczenie: Paweł Łapiński
Wydawca: Lost In Time 2023
Liczba stron: 112
Ocena: 75/100