Francuski artysta specjalizuje się w thrillerach psychologicznych, historiach owianych nutką tajemnicy, ale i onirycznych, ocierających się o baśń, realizm magiczny czy po prostu sen. Jeszcze wyraźniej widać to w albumie 47 strun, w którym opowieść wykorzystująca elementy fantastyczne jest na tyle realna, że naprawdę bardzo ciężko oderwać się od lektury. Oczywiście ogromna w tym zasługa warsztatu Le Bouchera, który potrafi tworzyć wyraziste postacie i cały czas trzymającą czytelnika w napięciu fabułę.
Ambroise to młody chłopak marzący o karierze harfisty w orkiestrze. Pewnego razu mężczyzna wpada w oko pewnej… wyrafinowanej zmiennokształtnej istocie, która fascynuje się nim na tyle, że postanawia zdobyć go za wszelką cenę. Z początku niezainteresowany nowymi znajomościami chłopak szybko staje się ofiarą owładniętego obsesją stworzenia, które potrafi przybrać dowolną postać, a przy tym nie cofnie się przed niczym, by zmanipulować tego, którego pragnie. Rozpoczynają się fantazyjne próby zdobycia serca Ambroise’a. Czy któremuś z wcieleń uda się zdobyć jego serce, a może i duszę?
Brzmi jak opis kiepskiej mangi, prawda? I widać, że Timothe Le Boucher inspirował się tym gatunkiem tworząc 47 strun tom 1, ale zapewniam, że w tym pobieżnym opisie fabuły nie da się streścić wszystkich niuansów tej opowieści. Po pierwsze, bohaterowie są bardzo dobrze scharakteryzowani, borykają się z własnymi problemami, ciałem, seksualnością. Na tej płaszczyźnie zmiennokształtność staje się wręcz pewnego rodzaju metaforą. Po drugie, scenarzysta i rysownik w jednej osobie dba o spójność całości i udaje mu się to znakomicie. Po trzecie wreszcie, nad opowieścią unosi się trudny do zidentyfikowania dreszczyk, miejscami fundujący ogromny niepokój, a miejscami ogromne erotyczne napięcie (subtelne, nie wulgarne). Naprawdę trudno tu o chwilę oddechu.
Podobnie jak w poprzednich dziełach tego twórcy, tak i w 47 strun tom 1 liczą się emocje, które znakomicie oddaje prosta, schludna i czytelna kreska, która wygląda coraz lepiej i wydaje się jeszcze lepiej dopracowana niż poprzednio. Artysta odważniej podchodzi do formy kadrów, do tego mamy idealnie dobraną dawkę dialogów, których zresztą Le Boucher nie potrzebuje zbyt wiele, by pchać fabułę do przodu. Niektóre segmenty komiksu są całkowicie nieme i to w zupełności wystarcza, wydaje się wręcz lepszym rozwiązaniem niż słowotok i streszczanie tego, co i tak widzimy na kadrach.
Twórca utrzymuje doskonałe tempo, nie ma tu dłużyzn, akcja posuwa się do przodu i od lektury nie można się oderwać: czy to kiedy zmiennokształtna spotyka się z Ambroisem pod kilkoma różnymi postaciami jednocześnie, czy kiedy wciąga go w szaloną grę, w której musi wykonywać mniej lub bardziej dziwaczne zadania by zdobyć tytułowe 47 strun. Jeśli wypełni wszystkie, otrzyma w prezencie wymarzoną harfę. Oczywiście kwestią czasu jest tylko, kiedy wszystko wyjdzie na jaw, a Le Boucher zostawia nas z takim cliffhangerem, że najchętniej od razu sięgnąłbym po kolejny tom.
Trochę bałem się lektury 47 strun tom 1, w taki sposób, w jaki boję się sięgać po kolejne dzieła twórców, którzy mnie zaskakują i zachwycają. Po prostu zawieszają poprzeczkę tak wysoko, że bardzo obawiam się, iż nie uda im się jej przeskoczyć. Tak właśnie było z Pacjentem. Czy 47 strun dokonuje tej trudnej sztuki? To na razie jeszcze trudno stwierdzić, bo jesteśmy w połowie historii i twórca pewnie szykuje dla nas jeszcze niejedną niespodziankę. W którym kierunku rozwinie się opowieść? Czy będzie historią o tym, że każdy pragnie miłości i akceptacji? Zamieni się w wyzwalająco erotyczną historię BDSM o relacji pani z uległym? A może przybierze maskę przerażającego horroru pełnego wampirów lub demonicznych bóstw? W tej opowieści najlepsze jest to, że może wydarzyć się tu jeszcze praktycznie wszystko.
Tytuł oryginalny: 47 cordes. Premiere partie.
Scenariusz: Timothe Le Boucher
Rysunki: Timothe Le Boucher
Tłumaczenie: Olga Mysłowska
Wydawca: Non Stop Comics 2022
Liczba stron: 374
Ocena: 85/100