What Lies in the Multiverse to gra, która otrzymała naprawdę udany, jak na rynek Indie, zwiastun premierowy – poważnie, przekonajcie się sami. W ten trwający dwie minuty i dziesięć sekund filmik zaklęto to, co w What Lies in the Multiverse najlepsze – humor.
Gra to opowieść o chłopcu, którego symulująca multiwersum maszyna sprowadza, a jakże, wielkie niebezpieczeństwo, któremu musimy położyć kres. Jakkolwiek generycznie to brzmi, siłą narracji jest niezwykła lekkość twórców w podejściu do własnego dzieła. Nie oczekujcie więc głośnych, przepełnionych patosem przemówień (choć gra od poważniejszych tonów nie ucieka), spodziewajcie się przede wszystkim dobrego humoru.
W podróży przez multiwersum towarzyszyć wam będzie Everett. Ten wyposażony w specjalny voyager podróżnik, bez większego problemu pomagać wam będzie w przeskakiwaniu pomiędzy wymiarami, w celu dotarcia do… Z uwagi na dobrze napisane zakończenie, lepiej abyście odkryli to sami.
Skoro już o podróżach przez multiwersum mowa, to pozostańmy przy tej kwestii na chwilę, ponieważ to właśnie na nich opiera się growa mechanika What Lies in the Multiverse. Przypisana pod jeden przycisk akcja, momentalnie przerzuca głównego bohatera do alternatywnej rzeczywistości. Poza kwestiami czysto wizualnymi i narracyjnymi, najbardziej istotne jest odmienne ułożenie terenu czy obecność bądź nieobecność wszelakich przedmiotów. Dla zobrazowania: w jednym etapie podróżujemy przez ogarnięte nocą miasto, natomiast jego alternatywna wersja została opanowana przez porastające wszystko rośliny. Wszechobecne pnącza służyć nam mogą do wspinaczki na wyżej położone miejsca z drugiej rzeczywistości.
Nie ma sensu udawać że What Lies in the Multiverse odkrywa gatunek na nowo. Jest to pixelartowa platformówka 2D jakich wiele, aczkolwiek humor oparty na satyrze sprawia, że warto poświęcić jej trochę czasu (gra nie należy do długich, jej przejście zajęło mi około 6 godzin). Twórcy wyśmiewają wiele znanych z tego typu produkcji klisz, i co najważniejsze, nie wydaje się to być robione na siłę (między innymi żarty z quick time eventów). Pochwalić wypada także grupę antagonistów, która jak na zbiór paru kolorowych kwadracików jest dosyć różnorodna. Nie przeszkadza tu absolutnie brak voice actingu – skromne animacje i przemyślane dialogi wystarczają, by uwierzyć w ten złożony w swej prostocie świat.
Tym, co również przypadło mi w grze do gustu, jest jej ścieżka dźwiękowa. Pomimo że prosta i oparta na 8 bitach, współgra z mechaniką zmiany rzeczywistości, przeobrażając się wraz z wykonywanymi przez światy skokami. Im dalej, kiedy to historia coraz mocniej pływa w klimatach sci-fi, muzyka pełni tu komplementarną rolę, potęgując odczucie szaleństwa.
Jakkolwiek szerokie i zabawne multiwersum by nie było, ciężko żeby uniknęło wszelkich bolączek oraz momentów, przy których można ziewnąć. Niektóre z etapów stawały się monotonne ze względu na zbyt długie w nich przebywanie. Gdyby zróżnicować liczbę miejscówek i mechanik, gra spokojnie mogłaby potrwać nawet 10 godzin i myślę, że nikomu by się nie przejadła. Zabrakło też interakcji z otoczeniem, które sprowadzone zostało w tej grze do minimum.
Przyznać What Lies in the Multiverse muszę jedną, najważniejszą rzecz – przyciągnęło mnie do pixelartowych gier indie i sprawiło, że nie mogę się doczekać, jaki następny tytuł wyda Untold Tales. Pracujący tam ludzie ewidentnie mają nosa do produkcji tworzonych z miłości do gier.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe