Super Mario 3D World w dniu premiery na Nintendo Wii U został doceniony za powiew świeżości w dość już skostniałym systemie gier z Mario, Luigim i resztą ferajny. Przede wszystkim miał na to wpływ projekt poziomów, który wykorzystywał trzy wymiary, a nie klasyczne dwa, do czego przyzwyczaiły nas produkcje z wąsatym hydraulikiem przez blisko 30 lat. Pierwszy raz z takim podejściem gracze mieli styczność jeszcze wcześniej za sprawą Super Mario 3D Land, ale 3D World wycisnęło z pomysłu znacznie więcej dobra.
Z redaktorskiego obowiązku wspomnę o fabule – jeśli fabułą można to nazwać. Zamysł jest tu taki, że Bowser, jak to Bowser, ponownie rozrabia, a tym razem dodatkowo porywa wróżkowe księżniczki Prixie. Mario oczywiście nie może zostawić dam w opałach i rusza im na ratunek. Tym samym musi przemierzyć osiem światów plus cztery dodatkowe, gdzie do pokonania będzie miał łącznie 117 poziomów. Siłą Super Mario 3D World jest różnorodność wspomnianych poziomów, zarówno stylistycznie, jak i pod względem stawianych przed graczem wyzwań i zastosowanych tu systemów. Dodatkowo 3D World słynie z nietypowego, kociego stroju Mario, który daje bohaterowi nowe umiejętności – wąsaty hydraulik może wspinać się po pionowych ścianach oraz atakować wrogów pazurami. Daje to całkiem sporo możliwości gameplayowych oraz skłania graczy to większej eksploracji – znajdźki potrafią być skrzętnie ukryte.
Poza tym Super Mario 3D World jest dość klasyczną odsłoną, gdzie musimy przechodzić poziomy, zbierać gwiazdki, odblokowywać kolejne światy i tak dalej. Jak wspominałem, światy są zróżnicowane, ale często też bardzo ciasne i krótkie. Nie ma tu większego przepychu, a poziomy zbudowane są często na jednym pomyśle. Może to być wada, ale też i zaleta, bo to idealna pozycja na krótkie posiedzenia albo do podróży. Dużym plusem dla wielu graczy będzie też możliwość gry w co-opie nawet dla czterech graczy. Można więc zagrać z drugą osobą na kanapie, czy też z trzema znajomymi przez sieć, co daje dużą przestrzeń do dobrej zabawy. Przechodzenie w ten sposób kolejnych poziomów nabiera innego wymiaru, a wyścig o jak najlepszy wynik z pewnością wywoła kilka poważnych kłótni. Przy czteroosobowym co-opie można jednak ponarzekać na chaos, który jest nieuniknionych na tak ciasnych poziomach.
3D World, choć może wydawać się grą skierowaną do młodszego odbiorcy, to momentami poziomem trudności potrafi zaskoczyć – poziom rośnie wyraźnie po dwóch pierwszych światach, gdzie nieraz musiałem powtarzać etap, a przy okazji straciłem sporo żyć. Gdy jeszcze ktoś dodatkowo jest przeczulony na punkcie czyszczenia poziomów, to powinien liczyć się z tym, że będzie musiał zacisnąć zęby i kilkukrotnie powtórzyć podejścia. Jeśli zaś chodzi o kwestie graficzne i techniczne Super Mario 3D World względem wersji na Wii U, to nie wiele się zmieniło – gra wygląda nadal ładnie, podbito tylko rozdzielczość z 720p na 1080p w wersji stacjonarnej (w trybie przenośny to nadal 720p). Na większym telewizorze widać jednak, że to kilkuletnia gra, a niektóre poziomy rażą w oczy brakiem szczegółów. Nadal jednak jest bardzo przyjemnie.
Największym pozytywnym zaskoczeniem wydania Super Mario 3D World + Bowser’s Fury na Nintendo Switch jest jednak zdecydowanie ta druga pozycja. Od początku kampanii reklamowej 3D World dodatek Bowser’s Fury zdawał się być jedynie małym dlc, które miało zachęcić fanów do ponownego kupienia gry z Wii U. Spodziewałem się więc kilku dodatkowych poziomów, a dostałem drugą, pełnoprawną produkcję, przy której bawiłem się nawet lepiej niż przy głównym tytule. Bowser’s Fury okazało się bowiem ciekawym rozwinięciem 3D World, ale garniturze Super Mario Odyssey.
W grze ze wściekłym Bowserem zostajemy poproszeni przez jego syna, Bowsera Jr’a, o pomoc. Ten opowiada Mario, jak to jego niesforny ojczulek trochę przedobrzył i stał się ofiarą własnych zapędów. Opanowany przez tajemniczą czarną maź, stracił całkowicie nad sobą kontrolę i bezmyślnie niszczy wszystko naokoło. Dlatego tym razem Mario przyjdzie ratować nie Peach, nie inne księżniczki, ale swojego arcywroga, Bowsera. Już jest ciekawie, a nie wspomniałem, że smokopodobny żółw Koopas po przemianie osiągnął gigantyczne rozmiary i teraz bardziej przypomina Godzillę, a do tego koci Mario też trochę urośnie i będzie okładał Bowsera gigantycznymi łapami. Megazordy z Power Rangers czy starcia z Pacifik Rim to tutaj bardzo trafne porównania.
Jeśli chodzi o gameplay w Bowser’s Fury, to jest równie ciekawie, bo dostajemy otwarty świat i mnóstwo swobody eksploracji. Naszym zadaniem jest przemierzanie dostępnej przestrzeni i zbieranie Cat Shine’ów, aby dzięki nim Mario mógł przemienić się w Giga-Koto-Sayanina, a w rezultacie mógł skopać dupsko Bowserowi. Po każdym takim starciu nasz wróg zostaje odrobinę zepchnięty, a my odblokowujemy kolejną część obszaru, gdzie zbieramy więcej „odznak” i ponownie walczymy z Bowserem. Aby odnaleźć Cat Shine’y, po pierwsze eksplorujemy, a po drugie wykonujemy mini wyzwania na małych wyspach. Wyspy można porównać do standardowych poziomów z gier Mario. Tutaj jednak te ciągle „ewoluują”, stawiając przed nami nowe wyzwania – za ich wykonanie jesteśmy wynagradzani odznakami. Czasami musimy nawet wykorzystać z samego Bowsera, który swoimi płomieniami potrafi zniszczyć niezniszczalne dla nas przeszkody. Ponownie prym wiedze tu różnorodność, bo naprawdę nie sposób się tu nudzić, no i graficznie Bowser’s Fury to cudeńko na poziomie Odyssey.
Super Mario 3D World + Bowser’s Fury choć miało być tylko remasterem gry sprzed ponad siedmiu lat, to okazało się czymś więcej. 3D World zostało tylko odrobinę podrasowane technicznie, a tak poza tym to ponownie ogrom dobrze znanej rozrywki, którą lubimy. Zaskakuje jednak przede wszystkim Bowser’s Fury, bo mimo ledwie 4-5-godzinnej kampanii, daje nam coś nowego i niespodziewanego. Tak więc trochę brawury wyszło twórcom na dobre, bo dzięki Bowser’s Fury nowe Mario stało się pozycją obowiązkową dla posiadaczy Switcha.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe