Star Wars: Squadrons – recenzja nowej gry EA. Czy mamy przełom w kosmicznych starciach?

Jak przez mgłę pamiętam jeszcze zagrywanie się w starożytny na dzień dzisiejszy X-Wing, gdzie mogliśmy toczyć kosmiczne bitwy na najbardziej zaawansowanych statkach bojowych. Gry z ostatniej dekady dają zaledwie namiastkę tego poczucia, więc jeśli chodzi o współczesne czasy, nadal czekałem na coś naprawdę wyjątkowego. I pojawia się Squadrons. Czy mamy tym samym godnego spadkobiercę tej spuścizny? I tak, i nie.

Swoim Star Wars: Squadrons zespół EA Motive w jakimś stopniu rzucił wyzwanie branży. Biorąc w karby to, co osiągnęło Battlefront 2 – gdzie loty kosmiczne należało do kilku różnych trybów – rozwinięto dotychczasowe mechaniki, dzięki czemu naprawdę można powiedzieć o progresie. Już na starcie gra robi dobre wrażenie – w końcu podczas lotu widok jest z kokpitu, co pozwala obejrzeć istotną część wnętrza myśliwców. I to jest po prostu piękne! Samo prowadzenie statków jest pełne różnych niuansów związanych z manewrowaniem, celowaniem i zmianą siły ciężkości (np. gdy jesteśmy w defensywie, przeniesienie mocy z laserów na pancerz). Z początku nawet na najniższych poziomach trudności możemy trochę głupieć. Trzeba wyłapać poczucie przestrzeni itd. A mamy czym. Jest osiem myśliwców, a każdy ma swój niepowtarzalny styl. X-Wingi, Y-Wingi, TIE-Interceptory – zwolennik każdej ze stron konfliktu ma pełne prawo pod tym względem piać z zachwytu. Lot każdą z maszyn wymaga nieco innej strategii i wyczucia, dostajemy także zupełnie inne zadania. Ach, gdyby tylko reszta gameplayu nadążała za tym wszystkim, mielibyśmy tytuł na granicy arcydzieła… ale wszystko po kolei.

Zobacz również: Mafia: Edycja Ostateczna – recenzja gry. Filmowa przygoda w gangsterskich klimatach

No dobrze, jest też tryb fabularny, który warto sobie wziąć na samym początku, jako że w dużej mierze w trakcie kampanii tłumaczy się nam podstawy gry. O dziwo wcale nie ma on tak małych rozmiarów, jak mogłoby się wydawać – na pewno można o nim powiedzieć o wiele więcej niż o beznadziejnej historyjce Iden Versio z Battlefront II. Jeśli chodzi o umiejscowienie akcji, zawiązanie głównych wątków ma miejsce świeżo po zniszczeniu planety Alderaan (tak, ten „okruszek”, który Wielki Moff Tarkin rozkazał pokazowo zmasakrować w trakcie Nowej Nadziei), ale szybko mamy przeskok we właściwy dla intrygi okres, czyli świeżo po śmierci Imperatora Palpatine’a, eksplozji drugiej Gwiazdy Śmierci i tym samym wielkiego rozbicia największej potęgi w znanej galaktyce w przeciągu ostatnich dekad. I tutaj przechodzimy do ciekawego manewru scenarzystów, bowiem grać będziemy na przemian po dwóch różnych stronach barykady. To sprawia, że w trakcie gry kolejne meandry fabuły mogą nas nieco bardziej obchodzić.

Niestety, ale tylko „nieco”. Historia w Star Wars: Squadrons jest raczej liniowa, statyczna i w małym stopniu odczuwamy jakikolwiek wpływ na wydarzenia. To ostatnie występuje w dużej mierze z powodu nie do końca uzasadnionego zachwytu dowództwem nad poczynaniami naszego pilota Nowej Republiki czy Imperium, typowa próba zadowalania gracza na siłę. I cała ta kampania jest nieco statyczna (i to nie tylko dlatego, że kiedy nie latamy, to tak naprawdę nie chodzimy, a przenosimy się z miejsca na miejsce niczym w VR), pełna gadających głów i sztampowych dialogów, niczym w jakimś symulatorze. Gdy słuchamy kolejnych mdłych historyjek naszych kolegów z drużyny, dość trudno jest nie „skipować” kolejnych linii dialogowych – w których zresztą nie mamy absolutnie nic do powiedzenia. Strony konfliktu w lwiej części dzielą się na wesołą kompanię „tych dobrych” i zblazowanych imperialnych typów w stylu kreskówkowych złoczyńców. Może ze dwie-trzy osoby na krzyż prezentują minimum charakteru, a to zdecydowanie zbyt mało.

A co z pozostałymi trybami? Przede wszystkim jest ich stanowczo zbyt mało. Deathmatch jest niewątpliwie bardzo przyjemny i jak już załadują się nasze starcia, możemy spędzić sporo czasu ćwicząc w przestrzeni kosmicznej i analizując nasze błędy w powtórkach. Dalej jest jeszcze tryb, w którym musimy zniszczyć wrogą flotę. I… to tyle, jeśli chodzi o multiplayerowe przyjemności. Ciekawe są rankingowe potyczki z żywymi przeciwnikami, ale na razie zbytnio najeżone bugami i innymi nieprzemyślanymi decyzjami (np. gdy ktoś opuści przedwcześnie daną rozgrywkę, nikt nie otrzymuje punktów), żebym mógł ocenić to naprawdę na plus. Wydawało się, że to właśnie online będzie w tej grze największym atutem, a tymczasem wymaga bardzo wielu usprawnień.

Muszę przyznać, że przy Star Wars: Squadrons odczuwam poważny dysonans poznawczy. Z jednej strony to chyba najciekawszy od strony mechaniki symulator kosmicznych starć w tym uniwersum, wzbogacony o wiele istotnych detali. Z drugiej jednak odnosi się wrażenie, że twórcy wiele kwestii wymagających głębszego pomyślunku olali na zasadzie „w wersji VR nie będzie to dostrzegalne”. I być może faktycznie w takim trybie mniej zwraca się na to uwagę, jednak – pomijając fakt, że to żadne usprawiedliwienie – większość osób mimo wszystko ogrywa tytuł za pośrednictwem innych mediów. Do tego dochodzi sporo różnych problemów w innych trybach gry. W ostatecznych rozrachunku oczywiście gra wychodzi na lekki plus, a cena (jak na pozycję od EA) jest całkiem znośna. Jeśli jednak nie jesteście co najmniej fascynatami powietrznych starć w SW, można sobie odpuścić – przynajmniej dopóki nie dojdzie do większych update’ów.

Zastępca redaktora naczelnego

Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.

Więcej informacji o

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?