Smerfy: Misja Złoliść
Smerfy: Misja Złoliść

Smerfy: Misja Złoliść – recenzja gry. Luigi, czy to ty?

Niestety, w grze Smerfy: Misja Złoliść nie było Luigiego, brata Mario, ale tytuł ten od pierwszych zapowiedzi nieustannie kojarzył mi się właśnie z Luigi’s Mansion od Nintendo – głównie przez ten charakterystyczny odkurzacz używany tam jako broń. Już samo to skojarzenie dobrze wróżyło recenzowanej produkcji na licencji popularnej franczyzy o niebieskich mikrusach. Czy tytuł ten prezentuje choć zbliżony poziom do japońskiej produkcji?

Na animacjach, komiksach czy filmach o Smerfach wychowało się już kilka pokoleń dzieci na całym świecie. Co ciekawe, seria ta jest nawet nadal żywa. Potwierdza to produkcja Smerfy: Misja Złoliść, będąca grą przygotowaną dla młodszych graczy. Nie znaczy to jednak, że ci ciut starsi – albo nie tylko ciut – będą się tu źle bawić. Okazuje się bowiem, że gra od OSome Studio, czyli twórców całkiem przyjemnej serii Asterix & Obelix XXL, jest ambitną produkcją uzbrojoną w ciekawe mechaniki, które potrafią zaangażować gracza naprawdę skutecznie. Oczywiście nie obyło się też bez wad, tych mniejszych i większych, ale o tym za chwilę.

Zobacz również: Forza Horizon 5 – recenzja gry. Niezły meksyk!

Historia przedstawiona w Smerfy: Misja Złoliść jest bardzo prosta, ale też całkiem zgrabnie wyznacza nam cel działania podczas całej rozgrywki. Oto bowiem Gargamel znowu knuje, jakby tu złapać te niebieskie skrzaty śpiewające swoje smerfne piosenki. Tym razem efektem jego magicznych eksperymentów jest dziwna roślina, która skaziła cały las skrywający wioskę smerfów. Papa Smerf nie przygląda się jednak temu bezczynnie i zleca Pracusiowi stworzenie urządzenia, które pozwoli uporać się z chwastami. W ten sposób powstaje Smerfizator, czyli opryskiwacz wypuszczający leczniczy płyn/pył – tak mocno przypominający odkurzacz do duchów, który dzierżył Luigi. Potem Papa smerf wysyła nas w drogę w celu odnalezienia zaginionych i uwięzionych przez roślinę smerfów. Przy okazji musimy jeszcze dostarczyć składniki do odtrutki, która ma raz na zawsze zażegnać zagrożenie wywołane przez Gargamela.

Podczas podróży będziemy mogli pokierować czterema smerfami: Osiłkiem, Ważniakiem, Kuchmistrzem oraz Smerfetką. Do zwiedzenia dostajemy pseudo otwarty świat podzielony na kilka obszarów. Aby dostać się do kolejnych miejscówek musimy korzystać z coraz to nowszych umiejętności, które odblokowujemy wraz z postępem w fabule. Dość klasycznie. Naszą główną bronią przez te 5-7 godzin zabawy staje się wspomniany Smerfizator. Przy jego pomocy będziemy usuwać skażenie w kolejnych lokacjach, co pozwoli nam między innymi odblokowywać nowe ścieżki. Czasem jednak trzeba będzie trochę pokombinować, by pozbyć się rośliny. Zastosowano tu nawet light wersję metroidvanii, bo wielu miejsc nie da się od razu wyczyścić w stu procentach. Będziemy musieli tam wrócić, gdy zdobędziemy nowe umiejętności czy też gdy ulepszymy nasz Smerfizator. A trzeba wspomnieć, że w grze ukryte jest też od groma znajdziek (część to niezbędna waluta do ulepszeń) i zdobycie ich wszystkich może być sporym wyzwaniem.

Zobacz również: Call of Duty: Vanguard – recenzja gry. Surowy kotlet odgrzewany w mikrofali

Fot. materiały prasowe / Smerfy: Misja Złoliść

Smerfy: Misja Złoliść trzeba pochwalić jeszcze za dobre dawkowanie nowych mechanik, dzięki czemu nie robimy w kółko tego samego. Do dość nużących czynności można jednak zaliczyć oczyszczanie lasu ze skażenia – mam na myśli te proste czynności, gdy musimy po prostu spryskać dany obszar, by stał się zielony. Etapy zręcznościowe czy zagadkowe są naprawdę fajne, ale monotonne oczyszczanie, aby tylko zbierać punkty, szybko stało się męczące. Sama walka w grze jest całkiem przyjemna. Wrogów pokonujemy, spryskując ich Smerfizatorem. W dalszych etapach jednak to nie zawsze wystarcza i w celu wyeliminowania przeciwników musimy na przykład na nich skoczyć czy użyć na nich szarży. W większych starciach wymaga to od nas odrobiny kombinowania. Na minus można zaliczyć dość oszczędny i powtarzalny design przeciwników.

Co ciekawe, w grze mamy co-opa dla dwóch osób. Niestety, ten nie ma za dużo sensu, bo towarzysząca nam osoba przejmuje rolę małego robota, który może działać tylko w mocno ograniczonym zakresie – głównie sprowadza się to do usuwania skażenia. Więc tylko jedna osoba realnie ma wpływ na postęp w rozgrywce. Szkoda, bo mogłaby być to naprawdę fajna zabawa dla kilku osób.

Zobacz również: Marvel’s Guardians of the Galaxy – recenzja gry. W końcu dostaliśmy grywalny tytuł Marvela?

Fot. materiały prasowe / Smerfy: Misja Złoliść

Nowa produkcja od OSome Studio potrafi zauroczyć ładną oprawą graficzną. Jest kolorowo i różnorodnie – podczas rozgrywki raczeni będziemy zmieniającym się krajobrazem, który w rysunkowej oprawie prezentuje się niezwykle przyjemnie. Ponarzekać można jednak na dość niską jakość tekstur, choć na małym ekranie Switcha tak mnie to nie raziło. Smerfy: Misja Złoliść lepiej wypadają na Xboxie czy Playstation. Sam grałem na Nintendo Switch i porównując potem swoje doświadczenia z gameplayami z mocniejszych konsol, zauważyłem spore cięcia. Nic dziwnego, bo nawet wersja na PS4 ma swoje problemy z płynnością działania. Na Switchu takowe również miałem, ale były to sporadyczne zgrzyty nieutrudniające zabawy. Gra perfekcyjnie wypada za to pod względem udźwiękowiania. Dostajemy tu pełny polski dubbing, co jest niebagatelne w kontekście młodego odbiorcy. Wykonano tu naprawdę świetną robotę i to właśnie dzięki dubbingowi tak przyjemnie mi się w to grało. Samo tłumaczenie również jest tu perfekcyjne – wszystkie smerfne określenia nieustannie powodowały uśmiech na twarzy.

Zobacz również: Project Zero: Maiden of Black Water – recenzja gry. ,,Koszmar” w japońskich górach

Kilka godzin spędzonych przy Smerfy: Misja Złoliść minęło mi nie wiadomo kiedy, mimo że to gra skierowana głównie do młodszego odbiorcy. Co mogło mieć na to wpływ? Przede wszystkim całkiem wciągająca rozgrywka z odpowiednim dawkowaniem nowych mechanik. Dużą rolę odegrała tu też pewnie moja zachłanność do znajdziek i nieustanna chęć rozwiązywania środowiskowych zagadek, by się do nich dostać. Samo „przemkniecie” przez historię nie byłoby tak przyjemne. No i ten świetny polski dubbing. A mogłoby być jeszcze lepiej, gdyby walka stawała się większym wyzwaniem, a przeciwnicy byli bardziej zróżnicowani. Sprawy techniczne uprzykrzały zabawę, ale te mogą zostać rozwiązane podczas najbliższych aktualizacji – a będzie jeszcze wersja na konsole nowej generacji. Jak widać, Misji Złoliść potrafiłem wybaczyć dość dużo, bo w końcu to gra dla młodszego odbiorcy, co nie zmienia faktu, że bawiłem się zaskakująco dobrze.

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Redaktor prowadzący działu Gry

Gra więcej, niż powinien. Od czasu do czasu obejrzy jakiś film, ale częściej sięgnie po serial w domowym zaciszu. Niepoprawny fanatyk wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni.
|
[email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?