Road 96: Mile 0, tak jak poprzednia produkcja z serii, również skupia się przede wszystkim na opowiadaniu historii – w końcu to gra przygodowa. Przez większość czasu gameplayowego przyjdzie nam więc prowadzić rozmowy, poznawać przekonania drugiej strony i podejmować decyzję, które mogą mieć przełożenie na ostateczne rozstrzygnięcia fabularne. Tym razem jednak nie sterujemy jakimś bezosobowym uciekinierem, lecz dwiema postaciami z głosami, twarzami, ugruntowanymi przekonaniami oraz miejscem w społeczeństwie. Pierwsza to Zoe, dziewczyna doskonale znana graczom z Road 96 – smutna nastolatka z tajemniczą przeszłością, która uwielbiała przygrywać na puzonie Bella Ciao. Tu spotykamy ją jako córkę ministra, czyli osobę uprzywilejowaną i bogatą. Jej przyjacielem jest Kaito, chłopak z zupełniej inne grupy społecznej. Jego rodzice ledwo wiążą koniec z końcem, a chłopak musi sam na siebie zarabiać, roznosząc gazety.
Choć status społeczny dwójki bohaterów jest zupełnie inny, nawiązuje się między nimi przyjaźń – razem uwielbiają przesiadywać na pobliskim placu budowy. To miejsce znajduje się gdzieś pomiędzy ociekającym luksusem osiedlem Zoe, gdzie mieszka sama elita kraju, a piwnicą w blokowisku Kaito, którą chłopak zamieszkuje razem z rodzicami. Parę przyjaciół łączy jeszcze traumatyczna przeszłość – Zoe jako dziecko doświadczyła na własnej skórze skutków próby obalenia władzy w 1986 roku, a Kaito stracił kilka lat temu kogoś bliskiego. Oboje nie do końca poradzili sobie z tymi doświadczeniami. Gdzieś między to wplątują się dodatkowo wydarzenia polityczne w państwie Petria. Zbliżają się wybory, a nad krajem wisi widmo kolejnych lat tyranii. Ruch oporu nazywany Czarną Brygadą chce temu zapobiec. Kto ma tu rację – rządząca twardą ręką władza czy sięgająca po drastyczne rozwiązania rewolucyjna grupa? Czy Zoe stanie po stronie ojca czy przystanie na argumenty Kaito i przeciwstawi się obecnej władzy? Fabularnie dzieje się tu całkiem sporo.
Przez całą grę będziemy sterować na zmianę Zoe i Kaito. Gra dość dynamiczne, zależnie od wydarzeń, przerzuca nas miedzy bohaterami. Przy każdej postaci w lewym-górnym rogu widzimy pasek odpowiadający przekonaniom. Przy Zoe z lewej strony wskaźnika będzie to ikona domu (wiara w poczynania jej ojca oraz całego rządu i nienawiść do członków Brygady, uważanych za terrorystów). U Kaito za to będzie to wiara w dążenia rewolucjonistyczne, gdyż rząd nie robi nic dobrego dla klasy robotniczej. Podczas dialogów miedzy sobą oraz z innymi, nasi bohaterowie będą mogli pogłębiać swojej skrajne przekonania albo nabierać wątpliwości. Czy za całe zło Petrii odpowiada rząd czy może Czarna Brygada? Nasze decyzje będą przekładać na ostateczne rozstrzygnięcie historii – skrajne wybory i pasek przesunięty mocno w jedną stronę zablokują nam wybory z tej drugiej. Zdecydowanie jest o czym rozmyślać przy licznych dialogach w tej niedługiej grze.
Poza rozmowami, w Road 96: Mile 0 możemy wykonywać też aktywności poboczne – część opcjonalne, część związane z główną historią. Będziemy rozwozić gazety, wbijać gwoździe przy budowie rampy, malować graffiti, a także zbierać kasety i naklejki. Najważniejszymi umilaczami w grze są jednak bez wątpienia muzyczne przejazdy. Podczas każdego ważniejszego etapu czekać będzie nas przejazd na wrotkach, deskorolce czy snowboardzie w rytm muzyki. Można to określić mianem mentalnym wyobrażeń, które wiążą się zawsze z wydarzeniami czy rozmyślaniami naszych postaci. Są to naprawdę szalone i interesujące audiowizualnie imaginacje. Raz uciekamy przez ochroniarzem Zoe, który staje się gigantem, a innym razem przejeżdżamy na przykład rozdarty świat – z widokiem na piękną, zieloną Petrię lub jej pustynną i zniszczoną wizję. Naszym zadaniem jest unikanie przeszkód oraz zbieranie punktujących diamentów w rytm muzyki – Bella Ciao oczywiście też jest. Osiągnięcie najlepszych wyników wcale nie jest takie proste – przejazdy możemy jednak powtarzać dowolną ilość razy, co sam robiłem wielokrotnie.
Road 96: Mile 0 to naprawdę interesująca produkcja, która mnie pozytywnie zaskoczyła – spodziewałem się tego samego, co w pierwszej grze, a dostałem sporo nowości – na szczęście okraszone też tym samym wyrazistym sosiwem fabularnym, co wcześniej. Graficznie to znowu tylko okej produkcja, a historia mogłaby być bardziej złożona i dłuższa. Mimo to dwie postacie z krwi i kości, mega wciągające i świetnie prezentujące się rytmiczne przejazdy oraz interesujące tło fabularne przełożyły się na fantastyczne kilka godzin rozgrywki – sam finał to złoto pod względem historii, a także pomysłu na finałowe starcie. Tak więc Mile 0 to zdecydowanie warty uwagi tytuł – fani oryginału na pewno się nie zawiodą.
Ilustracja wprowadzająca: materiały prasowe