Tak, zdecydowanie warto. Resident Evil 4: Separate Ways kosztuje jedynie 45 zł, a w zamian dostajemy około 4 godzin rozgrywki, w których wcielamy się w Adę Wong i poznajemy nieodkryte tajemnice jej ścieżki po hiszpańskich terytoriach. W podstawowej wersji gry poznaliśmy zaledwie skrawek historii tajemniczej pani Wong, więc takie rozszerzenie trochę „rozjaśnia” nam kilka spraw. Czy jest ono jednak potrzebne, patrząc na całokształt gry? Moim zdaniem niezbyt. Resident Evil 4 spisuje się doskonale w kwestii fabularnej (w innych w sumie też)… ale to już wiemy. Nie zmienia to jednak faktu, że dodatek Separate Ways to mile widziana addycja, do już niemal doskonałego, tytułu survival horror.
Na starcie warto zaznaczyć, że Ada Wong lekko różni się od ukochanego przez fanów Leona S. Kennedy’ego. Nieważne czy mowa o moralności, zwinności albo kwestii poruszania się danej postaci, protagonistka dodatku wymusiła na twórcach wiele zmian w przewodzącym „move secie”. Najważniejszym dodatkiem stała się linka z hakiem, którą obróciła cały gameplay Resident Evil 4 o 180 stopni… no dobra, lekko przesadzam, może o około 120 stopni. Dzięki niej możemy dostawać się na wysoko położone miejsca, na które Leon mógł tylko popatrzeć z dołu, albo w trymiga podsunąć się do zdezorientowanego przeciwnika i zapodać mu powalający cios z półobrotu.
Ta addycja dała również wiele nowych możliwości w projektowaniu boss fightów. Na myśl od razu przychodzi mi walka z olbrzymem, która pojawia się jakoś na początku (a może nawet w połowie) DLC. W niej dostajemy możliwość wskoczenia na pobliskie dachy budynków, aby to z nich strzelać do giganta. Gdyby Capcom (albo jakiś pomysłowy modder) pokusiłby się o dodanie do gry dwóch mieczy, moglibyśmy poczuć się jak postać z Attack on Titan. Mniejsza o to, trzeba przyznać, że jest to świetnie zaprojektowany boss fight i wyróżnia się na tle innych bitw z całej franczyzy.
Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o reszcie walk z bossami, gdyż są one straszenie sztampowe. Nie oznacza to, że są złe, nie zrozumcie mnie źle. Zabrakło przy nich jednak trochę polotu, przez co wypadają maksymalnie średniawo. Najbardziej zawiodłem się finałowym bossem, czyli „przepotężnym” Saddlerem. Nie będę wchodził w szczegóły, ale wcale nie odczułem wagi tego pojedynku. Koniec końców jest to finałowa walka całego dodatku, więc poziom trudności i epickości powinien zostać podkręcony do maksimum. Niestety wcale tak nie jest. Oba te aspekty spadły do minimum, a sama walka nadaje się bardziej na efektowny wstęp do DLC, niż na finał wieńczący 4 godziny rozgrywki. Zanim jednak odejdziemy od boss fightów, chciałbym pochwalić bardzo krótką, ale porywającą styczkę z mutantem z laboratoriów. Capcom posłużył się niesławnymi „QTE„, dzięki czemu dostaliśmy mega efektowną scenkę.
Nową addycją w Resident Evil 4 jest również wybuchowa kusza, która nie raz ratowała mój tyłek podczas rozgrywki. Wprowadzając do gry tego typu broń, łatwo jest zgubić balans między wymagającą a przyjemną rozgrywką. Całe szczęście Capcom wie, co robi. Znalezienie amunicji do tego cacka to nie lada wyzwanie, dlatego zazwyczaj broń tę zostawiało się na cięższe sytuacje. Kusza doskonale wpasowuje się również w to absurdalne uniwersum, gdzie akcja i horror idą za rączkę.
Ważnym elementem serii Resident Evil to także łamigłówki, tzw. puzzle. Przygoda Leona była pełna interesujących zagwozdek, które nie raz zabierały mi kilka minut z życia. W przypadku Separate Ways można się lekko zawieść. Nie przypominam sobie, żebym chociaż raz utknął na jakichś puzzlach i co najgorsze, żadne z nich nie zapadają w pamięć. Nie ma tutaj nic co równałoby się z posągami z RE2 albo chociaż kryształową kulą z RE4. Jest to jednak tylko mała ekspansja już wyśmienitej gry, dlatego nie będę tego zbytnie krytykował.
Resident Evil 4: Separate Ways to niepotrzebne, ale mile widziane uzupełnienie kilku pominiętych wątków z kilkumiesięcznego remake’u. Ku zaskoczeniu nikogo, survivalowy gameplay w większości pozostaje taki sam, chociaż za sprawą wprowadzenia Ady Wong jako grywalnej postaci, wszystko staje się płynniejsze i szybsze. To samo można powiedzieć o fabule, iż przelatuje ona w trymiga. Personalnie mogę powiedzieć, że nie lubię się spieszyć z ciągnięciem głównego wątku i raczej lubię go przeciągać. Nowe DLC przedstawia znane nam już lokacje, ale zostały one ciut odświeżone i podrasowane pod zwinniejszą Adę. Dlatego wcale nie odczuwa się żadnego deja vu i – tak samo jak w podstawowej grze – korci do odkrywania tajemnic na mapie, wykonywania zadań dla charyzmatycznego kupca oraz pokonywania pobocznych bossów i zwykłych przeciwników.
Dodatkowo nowa przygoda z uniwersum Resident Evil w pewien sposób zapewnia nas, że to jeszcze nie koniec remake’ów z zombiakami. Pozostaje jedno pytanie: Co teraz? Czy w końcu doczekamy się odnowionej wersji oryginalnego RE, aby na nowo poznać początki historii tego uniwersum, a przede wszystkim Weskera, Jill oraz Chrisa? Czy może przejdziemy bezpośrednio do co-opowej rozgrywki osadzonej w zainfekowanej Afryce? Wiemy na pewno, że jest na co czekać, a na ten moment możemy cieszyć się doskonałym dodatkiem do jeszcze doskonalszej gry.
Ilustracja wprowadzenia: kolaż własny – fot. Capcom
Triumfalny powrót Króla kompromitacji!!!!! Dzieło adekwatne do kompetencji. Brawo TY!!!!
Triumfalny powrót Króla kompromitacji!!!! Dzieło adekwatne do kompetencji. Brawo TY!!!!
Chęć ubarwienia artykułu gwarą młodzieżową, terminem właściwym dla chemii, czy okulistyki, jeszcze bardziej uwydatnia nieporadność i ułomność autora, który zupełnie nie radzi sobie z tego typu zadaniami. Domyślam się, że artkuł napisany dla redakcji bezpłatnie, dla zalepienia tzw. dziury, na potrzebę chwili, w zastępstwie, bo nie było komu napisać. Jedynie taka forma współpracy z redakcją usprawiedliwiałaby tak niski poziom tej … publikacji.