Po przejściu przez mało skomplikowany kreator postaci przechodzimy do samej historii. Tyfon, postrach Olimpu, kontratakuje, spowijając świat potężnym zaklęciem. Zdesperowany Zeus postanawia poprosić o pomoc uwięzionego Prometeusza. Tamten jednak dostrzega w tym sposobność osiągnięcia własnych celów, przez co do walki z zagrożeniem zostaje zaangażowany z początku niepozorny śmiertelnik (lub śmiertelniczka). I tak oto przenosimy się do naszej postaci – jedynego rozbitka z katastrofy statku, mającego, jak to w zwyczaju tego typu bohaterów bywa, wszystko odmienić.
Trzeba przyznać, że choć tytułowy/a Fenyx nie poruszył mnie w żadnym stopniu, to już część istotnych pobocznych postaci jest jak najbardziej do kupienia. Szczególnie lubiący burzyć czwartą ścianę wspominany wcześniej duet Zeus-Prometeusz, na bieżąco komentujący całą historię. Prostota fabularna o dziwo w żaden sposób mi nie przeszkadzała, a podane z lekkością mitologiczne nawiązania nadały całości pewnego swojskiego klimatu. Nie jest to oczywiście poziom genialnie naszkicowanych postaci z Hadesa, ale w dalszym ciągu o wiele bardziej nas obchodzą niż generyczne postacie z Assassin’s Creed Odyssey.
Immortals: Fenyx Rising nie przeciera szlaków ani pod względem opowiadania historii, ani budowania mechaniki, ale zgrabnie bawi się powszechnie znanymi motywami. Mówiąc w pewnym uproszczeniu, mamy do czynienia ze swoistymi skrzyżowaniem najnowszej generacji Asasynów z kultową Zeldą. Na przykład assety graficzne z Odyssey współgrają ze zręcznościową formułą z jakiegoś, nie przymierzając Breath of the Wild. Oprócz ćwiczenia swoich palców, napotkamy wiele łamigłówek, część z nich naprawdę skomplikowanych i nierzadko wymagających niemałego skupienia. Układanki, zestrzeliwanie celów pod odpowiednim kątem czy zabawy z zapamiętywaniem melodii to tutaj chleb powszedni. Starcia za pomocą zdobycznych broni – od łuków aż po zaklęte miecze – połączone są z platformowym, „zeldowym” lataniem czy skakaniem. Do tego wszystkiego dołączono także pasek wytrzymałości – już bardziej „asasyński” produkt, sprawiający, że przy każdym wysiłku musimy dobrze rozkładać energię, zwłaszcza na początku, gdy nasza postać nie nabyła jeszcze mocy godnych herosa.
Nie jest to też klasyczny sandbox, co osobiście uważam za plus i ciekawą odmianę w stosunku do serii AC. Możemy być nieco bardziej skupieni na głównych celach, a mniej na rozdzieleniu ciekawych dróg do eksploracji z typowymi dla gatunku w ostatniej dekadzie zapchajdziurami. Znajdziek z kolei tradycyjnie jest całkiem sporo – od błyskawic Zeusa aż po kryształy wzmacniające pancerz tudzież oręż. Na plus warto dodać, że zazwyczaj zbieranie ich jak najbardziej ma sens, bo w jakimś stopniu umacnia naszą postać. Mimo to łatwo jest przy intensywnej grze poczuć przesyt całkiem sporą ilością rzeczy do gromadzenia. Podobnie jak spotykanymi przeciwnikami, mającymi zbliżony problem do najnowszego God of Wara: w dużej mierze to kolorowe wariacje podobnych, bazowych przeciwników. Co nie zmienia faktu, że toczenie z nimi starć potrafi być wciągające, a cztery poziomy trudności pozwolą na swobodne dobranie swoich preferencji.
Zdecydowanie nie określiłbym Immortals: Fenyx Rising kamieniem milowym w branży, ani nawet grą roku. Mimo to określiłbym ją jako jedno z pozytywnych zaskoczeń ubiegłego roku. Ubisoft wyszedł nieco z własnej strefy komfortu, tworząc grę będąca czymś więcej niż zbiorem generycznych, lekko jedynie przerabianych motywów. Pomimo swoich wad, to bardzo solidna marka, która bawi się znanymi nam tropami i wymaga coś ponad bezrefleksyjną eksplorację. Oby studio podążało tym krokiem.