Fabuła Mrocznych godzin jest dość szczątkowa. W dodatku wcielamy się w skórę Wendella Rendlera, którego helikopter pechowo rozbija się w samym sercu dżungli. Nasz bohater trafia do niewoli razem z całym swoim oddziałem. Szczęśliwie udaje mu się odzyskać wolność i … musi wykazać się naprawdę niebywałymi umiejętnościami, aby wydostać się z tej dość kiepskiej sytuacji i oswobodzić przy okazji swoich kompanów.
Jeśli chodzi o mechanikę rozgrywki, to nie ma się co oszukiwać – na potrzeby dodatku Ubisoft nie wymyślał specjalnie „koła na nowo”. Po prostu dostajemy rozszerzenie, które bazuje na rozwiązaniach i schematach, które poznaliśmy już w Far Cry 5. Jednak w moim odczuciu to bardzo dobrze, bo sterowanie i interfejs „piątki” przypadł mi do gustu.
Hours of Darkness zaoferuje nam jednak drobny powiew świeżości. Na graczy czeka nowy system umiejętności, tzw. instynkt przetrwania. Cały dodatek dość mocny nacisk kładzie na skryte działania (choć można bez problemu wybrać także opcję zabawy w stylu Rambo). Jeśli jednak wybierzemy styl ninja i będziemy działać z ukrycia, gra nagrodzi nas za każdą cichą eliminację odblokowanym talentem. Maksymalnie mogą nam się aktywować cztery ulepszenia jednocześnie. Nasze bonusy zostaną aktywne do czasu, aż nasza postać nie zostanie wykryta. Wówczas następuje wyzerowanie premii i musimy ją odblokowywać ponownie.
Kolejną nowością na którą natrafimy w dodatku jest możliwość korzystania ze wsparcia lotniczego. Używając lornetki możemy wskazać konkretny obszar, na którym nasze lotnictwo urządzi bombardowanie. Nim jednak będziemy mogli zafundować wrogim siłom Wietkongu „bombową niespodziankę” musimy zadbać o czyste i bezpieczne niebo. W tym celu konieczne jest unieszkodliwienie baterii przeciwlotniczych, na które alergię mają nasi piloci.
Hours of Darkness dało mi sporo frajdy. Konflikt w Wietnamie jest na drugim miejscu moich ulubionych aren walk (tuż po II WW). Dlatego z przyjemnością sięgnąłem po rozszerzenie, które zabrało mnie do dżungli, w której mogłem stanąć do walki z siłami Wietkongu. Niewątpliwie wiele radości dały mi starcia w wąskich tunelach. Eksploracja plątaniny podziemnych korytarzy, w których na każdym kroku czaił się przeciwnik, była naprawdę dobrą zabawą.
Jednak na ogólną ocenę dodatku negatywnie wpływa kilka zauważalnych minusów. Najważniejszym jest zdecydowanie długość dodatku. Całej zabawy nie starczy nam nawet na jeden wieczór (chyba że ktoś chodzi spać po wieczorynce). Mroczne godziny to dosłownie godziny zabawy. I to tylko dwie lub trzy (o ile zdecydujemy się wykonać wszystkie dostępne w grze zadania poboczne, ze zbieraniem znajdziek włącznie).
Minusem jest także sposób prowadzenia fabuły, a właściwie jej brak. Po krótkim wprowadzeniu lądujemy w samym środku dżungli i … nie do końca wiadomo co dalej. Brak jakichkolwiek wskazówek mówiących nam, co powinniśmy robić dalej. Wszystko to owocuje wrażeniem strasznego chaosu i niepewności. Choć może taki był właśnie zamysł twórców.
Niemniej mimo tych kilku drobnych wad ogrywając Mroczne godziny dobrze się bawiłem. Krótko, ale dobrze. Już nie mogę się doczekać kolejnych dodatków. Przypomnę, że Far Cry 5 otrzyma jeszcze dwa rozszerzenia. Już w lipcu, za sprawą Marsjańskiej pułapki przeniesiemy się na Czerwoną Planetę, by powstrzymać inwazję marsjańskich pajęczaków. Za to sierpień upłynie nam pod znakiem walki z zombiakami, które sprowadzi na nas DLC Do Licha, Zombie!
Season passa z recenzowanym DLC kupicie na stronie Kinguin.net
Gra była recenzowana na platformie PlayStation 4
Ilustracja wprowadzenia: Screen z gry Far Cry 5 (DLC: Mroczne godziny)