Ktoś powie, że angielski w grach nie jest problemem i bez większych trudności można ogrywać wiele produkcji pozbawionych choćby polskich napisów. I to prawda, ale nie miało to zastosowania w Disco Elysium. ZA/UM składa się bowiem w 90% z dialogów i to w angielskim na poziomie znacznie przewyższającym ten znany z inny tytułów. Aby w pełni cieszyć się urokami zwiedzanego przez nas Revachol, trzeba być niezłym wymiataczem w języku wyspiarzy, a i takie osoby ściany tekstu w nieojczystym języku potrafią zwyczajnie zmęczyć – przyznacie na pewno, że jak jest dostępna polska lokalizacja, to gra się od razu przyjemniej. Dlatego też i ja, słysząc przetoczone opinie, nie mogłem się do Disco Elysium przekonać. Aż w końcu po dwóch latach od premiery polski wydawca, Koch Media, zlitował się nad graczami i dostarczył nam wyczekiwane spolszczenie.
A trzeba oddać tłumaczom, że mieli nie lada orzech do zgryzienia, bo jak można przeczytać w wywiadach z twórcami, gra zawiera ponad milion słów (przeciętna książka to jakieś 100-150 tysięcy słów). Przez dłuższy czas zdawało się, że nie ma większych szans na spolszczenie gry, gdyż wymagało to sporych nakładów pracy i pieniędzy, które można by przeznaczyć na kilka innych, nowszych tytułów. Na szczęście Disco Elysium to na tyle dobra gra, że mimo upływu czasu społeczność nadal wyczekiwała tłumaczenia. Tak więc w końcu doczekaliśmy się polskiej wersji, a także fizycznego wydania na konsole, z czego na pewno cieszą się fani pudełek. A jak wypada przekład? Jest super! Jak wspominałem, język jest tu naprawdę trudny, więc tłumaczenie też wymagało trochę gimnastyki. Tłumacze jednak popisali się elastycznością, starając się zachować specyficzny sznyt dialogów oraz nieoczywisty humor, dzięki czemu całość wypada wręcz perfekcyjnie. Wielkie brawa.
Nad samą grą oraz jej fabułą nie będę się za bardzo rozpisywał, bo pewnie każdy już naczytał się o niej wystarczająco dużo (lub sam ograł), ale nie omieszkam nadmienić, co mnie tu urzekło. Jeśli chodzi o historię, to zwyczajnie nie można za wiele tu zdradzić, gdyż najlepiej wiedzieć o niej jak najmniej. Dokładnie tak było w moim przypadku, bo moja wiedza o Disco Elysium ograniczała się do informacji, że to świetna gra i że się tu dużo czyta. No i to wszystko prawda. Ale też dzieje się tu bardzo dużo, a świat stworzony przez ZA/UM jest wręcz przytłaczająco szczegółowy i obrzydliwie wiarygodny. Jeśli wierzyć twórcom, planowanie uniwersum rozpoczęło się kilkanaście lat temu, a sama gra powstawała blisko pięć. I to doskonale widać podczas poznawania świata gry, gdy na każdym kroku jesteśmy zalewani masą informacji o historii, polityce, narodach oraz zależnościach miedzy nimi, o problemach społecznych czy też poglądach politycznych różnych ugrupowań. Podczas licznych konwersacji możemy wyrobić sobie zdanie o wydarzeniach i obrać jedną ze stron albo też działać na kilka frontów. To gra niezliczonych możliwości.
Twórcy dają nam jednak czas na zapoznanie się ze wszystkimi informacjami oraz na odpowiednie rozwiniecie naszej postaci. Na początku jesteśmy tylko niezidentyfikowanym policjantem z kacem gigantem, który w wyniku kilkudniowej libacji alkoholowej całkowicie stracił pamięć, zapominając o podstawowych zasadach rządzącym światem oraz nawet o własnym imieniu. Powoli więc zagłębiamy się z niuanse uniwersum wykreowanego przez twórców z estońskiego studia i coraz bardziej nie możemy wyjść z podziwi, ile tu jest treści i jak to wszystko jest doskonale zaprojektowane od podstaw. Świetna jest tu też postać głównego bohatera, którą stopniowo poznajemy, raz z lepszej, a raz z gorszej strony (zdecydowanie częściej z tej gorszej). Co jednak najważniejsze, mimo że przez większość gry tylko przewijamy kolejne linijki dialogów, gra nie daje się nam nudzić. Każdy wybór może tu bowiem mieć swoje konsekwencje nie tylko w tej jednej pogawędce, ale też w paru innych kilka godzin później. I choć nie ma tu systemu walki, to przeklikując bez zastanowienia linie dialogowe, bardzo szybko możemy doprowadzić do śmierci bohatera, na przykład w wyniku całkowitego utraty morale. Oj, o zaletach pomysłów na grę zafundowanego nam przez ZA/UM można by się rozpisywać jeszcze długo.
Na koniec warto także wspomnieć o samym wydaniu konsolowy, które można było sprawdzić już w marcu tego roku. Wtedy jednak w recenzjach nieraz pojawiały się głosy, że wersja ta jest niedopracowana. Na szczęście obecnie trudno się tu do czegoś przyczepić, a sam nie spotkałem chyba żadnego buga. Ale oczywiście da się coś grze zarzucić. Dla mnie największym problem było sterowanie i interakcja z otoczeniem. Sam pomysł na „celowanie” w punkty, z którymi możemy coś zrobić, przy pomocy gałki analogowej jest dziwny. Często trzeba też pokręcić się koło jakiegoś przedmiotu, aby w końcu pojawiła się opcja interakcji. Wszystko działa zbyt sztywno. Czasem też trudno rozczytać, jak wydostać się z danej lokacji, bo na przykład za chiny nie da się ominąć ledwo widocznego elementu otoczenia. No i pozostają jeszcze ekrany ładowania – nie wiem czemu trwa to tak długo przy tak małych lokacjach i to jeszcze na super szybkich dyskach konsol (Xbox Series X). Wszystko to jednak drobnostki, bo do systemu poruszania i interakcji przyzwyczaiłem się dość szybko. Nadal jednak pozostają tu zalety wydania The Final Cut, jak na przykład pełne udźwiękowienie w przypadku dialogów (w oryginale wersji na PC część postaci nie miała głosów). Te dodają niesamowitego klimatu kwestiom, a to za sprawą świetnych aktorów dubbingowych. Do tego dochodzi grafika w wyższej rozdzielczości, dzięki czemu świetnie się na to patrzy na dużych ekranach.
O Disco Elysium w ostatnich dwóch latach zostało powiedziane już chyba wszystko, a ja mogę tylko szczerze potwierdzić, że to gra wyjątkowa i niepowtarzalna pod wieloma względami. Teraz, gdy jeszcze dostaliśmy perfekcyjnie przygotowane spolszczenie, nie pozostaje nic innego, jak tylko zanurzyć się w tej oryginalnej przygodzie, bo ta gra to najlepsze, co spotkało gatunek RPG w bardzo dawna.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe