Cyberpunk 2077 niewątpliwie przechodzi renesans. Czy wpływ na to miała premiera netflixowego anime Cyberpunk: Edgerunners, powieści autorstwa Rafała Kosika pt. Cyberpunk 2077: Bez przypadku, płatnego dodatku Widmo Wolności czy też obecność darmowej aktualizacji 2.0? Każdy musi odpowiedzieć na pytanie — dlaczego wracam do Night City? Osobiście — obejrzałam anime, przeczytałam książkę, kilka komiksów i powróciłam w znajome rejony dopiero za sprawą premiery dodatku.
Cyberpunk 2077 zainteresował mnie już w 2012 roku za sprawą epickiego trailera. Na wieść o tragicznym stanie tytułu na starcie zdecydowałam się odczekać i odłożyć zakup gry w czasie, lecz wciąż miał on miejsce jedynie kilka miesięcy po premierze. W tamtym czasie byłam posiadaczką Xbox One S i niestety to tam grałam w tę grę po raz pierwszy (o, zgrozo!). Liczne rażące błędy uniemożliwiały mi jednak swobodną rozgrywkę i grę porzuciłam. W tym samym roku zdecydowałam się na zakup porządnego peceta do gier wraz z kartą graficzną obsługującą ray tracing. I zgadnijcie jaką grę postanowiłam przetestować jako pierwszą na nowym sprzęcie? Oczywiście, że Cyberpunk 2077! Gra zyskała w moich oczach na tyle, że pomimo wszystko zdecydowałam się dokończyć rozgrywkę również na konsolowym save’ie. Od tej ubogiej wersji gry aż bolały mnie oczy, ale pomimo wszelkich niedogodności miałam okazję poznać grę z różnych perspektyw — kobiety punka oraz korpo szczura.
Na wieść o premierze dodatku Widmo Wolności miałam mieszane uczucia. Szczerze powiedziawszy — mnie (i nie tylko mnie) od zawsze marzył się dodatek, w którym będziemy mogli poznać historie Jackiego Wellesa, bo ta postać dostała stanowczo za mało czasu ekranowego. Swego czasu mówiło się nawet o dwóch planowanych dodatkach tak, jak to miało miejsce w przypadku Wiedźmin 3: Dziki Gon. Gracze długo żyli nadzieją.
Rzeczywistość szybko jednak zweryfikowała plany CD Projekt Red. Twórcy postawili wszystko na jedną kartę. Dali nam jeden dodatek i zupełnie nową historię, z nowymi bohaterami osadzoną w… Dogtown. Czym jest Dogtown zapytacie? To ta dolna część mapy koło Stadionu w Pacyfice. W tej historii V nagle może się stać pełnoprawnym członkiem FIA na usługach NUSA i zacznie pić wstrząśnięte, niemieszane martini. Ale czym są FIA i NUSA?! Jeżeli ktoś nie śledzi historii z uniwersum… to może mieć spore problemy z połapaniem się, o co tu właściwe stało.
Na początek omówmy wątek fabularny stanowiący najważniejszą część każdego dodatku. CD Projekt Red podał do informacji publicznej, że gra nawiązać ma w swojej formie do… thrillerów szpiegowskich. Fani tego gatunku pewnie to docenią. I tylko oni. Ponownie wcielamy się w postać V, która wyruszy w niebezpieczną podróż, tym razem do Dogtown, aby uratować prezydentkę Nowych Stanów Zjednoczonych Ameryki. Infiltracja najbardziej niebezpiecznej dzielnicy Night City sprawia, że trafimy w sam środek, pełnej zwrotów akcji, szpiegowskiej intrygi. Będziemy walczyć o przetrwanie, a nasze decyzje będą miały ogromne znaczenie dla fabuły i… przyszłości kraju.
Dodatek rozpoczyna rozmowa z Songbird, netrunnerką działająca z woli i na zlecenie FIA i prezydentki Nowych Stanów Zjednoczonych Ameryki. Kontaktuje się z nami poprzez Relic, a ja miałam wrażenie, że stoi przede mną księżniczka Leia Organa. Charakter tego apelu brzmiał znajomo. Pomóż mi. Jesteś moją jedyną nadzieją. Liczy się każda chwila! Od tego zależy przyszłość gatunku! Mam nadzieję, że nie zabrzmiało to zbyt patetycznie. Na starcie dodatku mamy jedno ważne zadanie — uratować prezydentkę Rosalind Myers z groźnie wyglądającej katastrofy Space Force One i, być może, z łap pułkownika Kurta Hansena. A pomóc ma nam w tym rosły Solomon Reed były agent FIA, będący w uśpieniu. Na papierze brzmi to ciekawie, ale w rzeczywistości… wypadło dość schematycznie.
Jak na uniwersum Cyberpunk 2077 przystało mamy tu sporo zwrotów akcji. Raz na pierwszy plan wysunie się Prezydentka NUSA, raz Songbird, innym razem zaś też Reed. Ty decydujesz — jak potoczy się gra, a historie ze scenariusza przeplatają się, przez co niewątpliwie nudzić się podczas posiedzeń nie można. Rozgrywka może być także przerwana poprzez nowe aktywności poboczne, które mogą was oderwać na chwilę od wątku głównego. Końcówka gry eksperymentuje też trochę z… gatunkiem wiec możecie zaopatrzyć się w… pieluchomajtki.
Łatwiej było dodać nowych bohaterów do historii Night City niż zmieniać ścieżki wymyślone kilka lat temu. Na stronie poświęconej DLC wyeksponowano 5 postaci i ich oceny będę się trzymać, żeby ograniczyć spoilery. Najciekawiej z nich wypada Solomon Reed, czyli Idris Elba we własnej osobie. Role agentów, detektywów są mu chyba przeznaczone. Ta kreacja przypomina jednak jego poprzednie, aktorskie wcielenia. Jest jednak pewne „ale”… Niektórym graczom nie podoba się… jego polski głos. Dubbinguje go bowiem Mirosław Baka, który też ma teraz swoje 5 minut (patrzcie: Chłopi). Jego głos jest charakterystyczny, ale chyba nie aż tak jak Elby. Songbird jest pełna niespodzianek, a jej kreacje potrafią zachwycić. Osobiście miałam okazję poznać jedną z jej twarzy, ale warto poznać je wszystkie.
Prezydentka NUSA to chyba jedyna postać przez którą… chciałam wyłączyć tę grę. Sceny z jej udziałem wybijają z imersji. Bo jak można latać po gruzowisku w szpilkach czy wycinać sobie coś spod skóry, a za chwile zupełnie o tym zapomnieć? O wiele ciekawsze były natomiast postacie typowo drugoplanowe.
Partnerująca w misjach głównych Reedowi i V — Alex to interesująca persona, która nie boi się wzywań, szczególnie tych aktorskich. Bardzo ciekawe osobowości mają także zamieszane w główną intrygę bliźnięta — Aurora i Aymeric Cassel. Niezwykle intrygujący jest też tajemniczy Aguilar. Nie można także zapomnieć o pojawieniu się w tej produkcji Dawida Podsiadło, który nie tylko napisał do gry numer uświetniający napisy, ale i pojawił się na chwilę w samej grze, w dedykowanej misji pobocznej i w skórze bohatera o imieniu Dante. W nowej, starej roli dobrze odnalazł się także Keanu Reeves jako Johnny Silverhand, który jak zawsze ma jakąś celną ripostę. Osoby, z którymi możemy stworzyć związek, w moim przypadku Panam, też otrzymały kilka dodatkowych zdań, które możemy usłyszeć w rozmowie telefonicznej.
Nie możemy zapomnieć w tej recenzji o Kurcie Hansenie, który jest głównym złolem w tym dodatku. Chociaż Cyberpunk 2077 ma to do siebie, że ktoś może wydawać się wam głównym antagonistą, a za chwilę wasze złe wybory obrócą inne osoby przeciwko wam. Hansen trzyma jednak w garści całe Dogtown, aż szeregowi żołnierze trzęsą portkami.
Dla mnie jednak spotkania z nim nie są aż tak straszne, jak mogłam je sobie na początku wyobrażać. Liczyłam na Adama Smashera 2.0. Co mogę jednak docenić to fakt, że postać pułkownika bardzo przypomina w swojej kreacji Kurtza z ponadczasowego Jądra Ciemności.
DLC oferuje nam kilka nowych dróg. Pierwszą możecie poznać dość szybko. Jeżeli zignorujecie apele o pomoc — to wasza misja zakończy się fiaskiem. Wydarzenia z Widma Wolności będą miały miejsce w świecie gry, ale bez waszego udziału. Gdy zdecydujecie się jednak pomóc naszym nowym bohaterom to możecie liczyć na zupełnie nowe zakończenie dla V, a prowadzić może do niego kilka ścieżek.
Bez zbędnych spoilerów – by je poznać ja zdecydowałam się przyjąć pomoc z rąk Reeda. Nowy ending jest stosunkowo długi, bo samo wytłumaczenie sytuacji, w jakiej znajduje się teraz V i możliwych konsekwencji naszych decyzji trwało prawie godzinę zegarową. Ta opowieść staje się bardzo przyziemna, a usłyszymy w niej także Victora Vektora, który odzyskał głos z pomocą sztucznej inteligencji czy Misty, która dołoży swoje pięć groszy eksponując polski wątek. Osobiście jednak średnio mi się podobało to zakończenie i wciąż liczę na to, że któregoś dnia uda mi się uzyskać najlepsze z możliwych zakończeń dla mojej postaci.
Skoro fabuła mi nie leżała, bohaterowie byli poprawi, a nowe zakończenie było mało satysfakcjonujące… Możecie zadać sobie pytanie — jest tu coś, co w ogóle były zrobione dobrze? Było parę takich rzeczy, chociaż paradoksalnie niektóre z nich mogły nawet nie być częścią DLC. Ale pozostańmy przy nim jeszcze na chwilę.
To, co podobało mi się w tej historii to chociażby: misja ze snajperką, wizyta w Black Sapphire oraz wątek wspomnianych bliźniąt. A jeżeli ktoś wątkiem rodzeństwa poczuł się zaciekawiony to warto sięgnąć po książkę Metamorf, którą napisał Andrzej Kwiecień — nie pożałujecie.
Niewątpliwie — od premiery w 2020 roku sporo się zmieniło. Nadeszły oczekiwane zmiany! Szkoda tylko, że po trzech latach od premiery, ale lepiej teraz niż wcale. Nie będę zanudzać Was technikaliami, te możecie doczytać na stronie poświęconej grze. Ocenię jedynie te zmiany, które CD Projekt Red punktuje na swojej stronie jako najważniejsze w kontekście nowej aktualizacji.
Poprzednie drzewka umiejętności i autów były niewątpliwie nieczytelne. Nowe są zupełnie bardziej przejrzyste i bardziej logiczne. Zmodyfikowano system wszczepów i dodano im nowe limity, które… warto przetestować (niech żyje cyberpsychoza!). Dodano tryb jazdy bojowej, a pościgi samochodowe są agresywniejsze. Gdyby jednak do tego dołożono jeszcze lepszy system prowadzenia pojazdów… to wtedy miałoby to większy sens. Celowanie z pojazdu bywa frustrujące. Zmianom uległ także system policji, teraz Night City może stać się Los Santos z GTA V. Jeżeli dotrzecie do ostatniego poziomu pościgu to naślą na was MaxTac i to chyba najciekawsza, a zarazem najtrudniejsza perspektywa. Warto zaznaczyć, że wszelkie zmiany okraszone są też nowymi utworami. Te dodano do stacji radiowych oraz zaimplementowano do gry.
Jak wspominałam na początku artykułu — moja przygoda z Cyberpunk 2077 zaczęła się na Xbox One S, a zakończyła na PC. Mój komputer wyposażony jest w kartę obsługującą technologię ray tracingu, a nowa aktualizacja zmieniła co nieco, jeżeli chodzi o sposób wyświetlania grafiki. Do gry dodano NVIDIA DLSS 3.5, a co za tym idzie DLSS Ray Reconstruction. Po polsku? To funkcja poprawiająca jakość efektów ray tracingu. Osobiście na wszelkie zmiany ze strony graficznej (szczególnie w przypadku tego studia) zawsze reaguję z pewną dozą nieufności. Po ubiegłorocznej aktualizacji Wiedźmin 3: Dziki Gon bardzo się zwiodłam efektami graficznymi.
Cyberpunk 2077 trzyma jednak poziom, nocne miasto skąpane w blaskach neonów robi wrażenie. Szkoda tylko, że nie wszyscy będą mogli się tym cieszyć. Wszelkie wypisane wyżej zmiany oraz DLC nie będzie dostępne dla posiadaczy starszej generacji konsol czy… komputerów bez dysków SSD. Kolejni twórcy odcinają pępowinę.
Przyszedł trudny czas oceny. W 2020 roku Cyberpunk 2077 dostał od naszej redakcji mocne 90/100. Ta gra jest jednak jak Dwie Twarze. Znam jej gorsze konsolowe oblicze i zapierające dech w piersi pecetowe, jednak przez to ja musiałabym ją ocenić po pierwszym przejściu na 75/100. Omawiane przeze mnie DLC niestety nie powaliło mnie i zasługuje na 70/100. Nieco wyżej mogę ocenić jednak mogę aktualizacje 2.0 – ta zasługuje na 80/100 (poprawcie model jazdy i dodajcie działający transport publiczny rodem z pierwszego Watch Dogs to wtedy pogadamy inaczej)
Szybka matematyka, dwa w pamięci i plus pięć na zachętę… W mojej ocenie Cyberpunk 2077 po trzech latach od premiery zasługuje na mocne 80/100. Jest lepiej niż było, lecz wciąż są rzeczy, które można usprawnić. Na wielki plus zaliczam jednak fakt, że w czasie testów te grę codziennie chciałam odpalać. Chciałam jeździć po Night City, szukać znajdziek, zarabiać pieniądze na nowe nieruchomości. Wciąż jest tu sporo do zrobienia. Kiedyś po ukończeniu Wiedźmin 3: Dziki Gon czyściłam mapę. Tutaj też mam ochotę to zrobić, a te długie jesienne wieczory mogą temu sprzyjać. Kto wie — może, gdy odkryje już wszystkie sekrety ta gra otrzyma ode mnie 100/100?
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe