Gdyby tak się stało może już dziś jeździlibyśmy samochodami z napędem antygrawitacyjnym, a nie passatem w dieselu… I między innymi to jest tematem przewodnim Close to the Sun. Nie, nie passat na olej napędowy, a nadludzko zdolny, kreatywny chłopaczek z Serbii, który pojechał realizować swój amerykański sen. W grze nie spotkał finansowych trudności i śmiertelnie zazdrosnych, maluczkich ludzi. Za to zaczął prowadzić badania nad elektrycznością w jeszcze śmielszym zakresie. A wkrótce zaintrygował go przepływ energii w równoległych rzeczywistościach, podróże w czasie i paradoksy czasoprzestrzenne. Szybko się rozkręciliśmy z tym wstępem, co? I tu zaczyna się cała zabawa!
W grze wcielamy się w Rose Archer – dziennikarkę, której siostra Ada znajduje się na ogromnym statku-stacji badawczej o nazwie Helios (stąd tytuł). Protagonistka przybywa na pokład w celu udzielenia pomocy swojej rodzinie. Szybko okazuje się, że Helios… Nie miewa się za dobrze. Opuszczone halle, zdemolowane laboratoria, pozamykane sektory statku wkrótce uświadamiają Rose, że problem, z którym ma zamiar pomóc swojej młodszej siostrze jest znacznie większych rozmiarów. I pochodzi on z całkiem innych wymiarów… Niebawem koronnym na to argumentem okazują się rozczłonkowane ciała załogi rozsiane po całym okręcie. Psychopaci, anomalie czasoprzestrzenne, fluktuacje międzywymiarowe, ogień i elektryczność – chociaż Helios to nie Titanic, jest to tylko wierzchołek góry lodowej, z którą przyjdzie nam się zmierzyć.
Mocnym aspektem Close to the Sun, oprócz – z całą pewnością – fabuły, jest grafika. Twórcy, Storm in a Teacup, dotąd kojarzeni raczej z niszowymi produkcjami wycisnęli z Unreal Engine 4 ostatnie soki. Bardzo cieszy to oko, przynajmniej w większości rozgrywki. Problemem jest jednak optymalizacja – już przed CttS ukazywało się kilka tytułów, które były może nieco mniej wyśrubowane graficznie, ale znacznie wydajniej wykorzystywały procesor i pamięć pecetów. Niestety, pod tym względem włoskim producentom brakuje trochę do Nikola Tesli, który uchodził jeszcze w swojej ojczyźnie za specjalistę od rozwiązywania problemów. Niezależnie od tego – gra w kwestii fabuły i przedstawienia świata wykreowanego śmiga jak Ferrari. Jak na Włochów przystało. No właśnie – szybko ją się przechodzi. I to może być jednocześnie i wadą i zaletą. Osobiście poczytuję to bardziej jako zaletę – nie lubię survival horrorów (albo raczej survival thrillerów…), które chcą mnie wymaglować. Lubię je jako krótkie etiudy, które mają po trochu wstrząsnąć, po trosze zainspirować. Ale to tylko moje subiektywne zdanie.
Efekty i grafika, jak już zostało to wspomniane, potrafią cieszyć oko. Ale młodemu studiu zdarzyły się też pewne niedociągnięcia, chociaż nie są one warte dużego roztrząsania. Boleć może coś nieco innego – rozgrywka sama w sobie. Jest tu pewien niedosyt (i nie chodzi tu o tu, że nasza bohaterka skacze jakby miała sklerotyzację stawu skokowego…). Możemy biegać – nawet jest kilka momentów, w których musimy uciekać, to fakt. Nie możemy się jednak własnowolnie skradać, a ilość interakcji z otoczeniem jest mocno ograniczona. Może to osobiste zboczenie, ale chciałem zobaczyć tu trochę więcej bajerów, sztuki dla sztuki, gdy to eksplorując Heliosa możemy się bawić wynalazkami Tesli dla samej zabawy. Ale prawdę mówiąc to temat porywa mnie tak mocno, że najchętniej wręczyłbym Rose podręczny Promień Śmierci albo działko Gaussa, tylko że wtedy to nie byłby survival horror, a bioshockowatość Close to the Sun byłaby większa już od samego BioShocka…
Podsumowując (no co! krótka gra to i krótka recenzja) – Close to the Sun jest naprawdę dobrą grą. Nie za bardzo ponadprzeciętną, ale zalicza, jak najbardziej. Twórcy zadali sobie dużo trudu tworząc klimat, kreując postać Tesli, cały plot – nawet pomimo tego, że niektóre wątki były zbyt szybko ucięte i pozostały enigmą. Mamy tu zwroty akcji, atmosferę lekkiej grozy i sporo ciekawych łamigłówek. To sprawia, że ocena mniejsza niż 5/10 jest okrucieństwem i skrajnym subiektywizmem wymierzonym przeciwko dziełu włoskich twórców. Świat, w którym możemy się tu zanurzyć (albo w którym możemy utonąć!) jest jak ze snu – trochę niepokojącego, ale i chwilami majestatycznego, który bardzo powoli umyka nam z pamięci. Tak samo jak tutejszy Tesla, człowiek ponadprzeciętny, z którym świat okrutnie się obszedł. Pomimo jego zapału, zdolności oraz wizji rozwoju Nikola nie zmienił świata tak, jakby chciał, bo zbyt wiele zawistnych osób mu bruździło. Po ponad stu latach w końcu ktoś wykreował świat dla niego. Wirtualny, ale jednak. To tylko gra, a nie hołd, ale gdyby dziś pojawił się w naszych czasach – może uroniłby łezkę pozytywnego wzruszenia.