W grze studia Fishlabs wcielamy się w Narę. W przeszłości przewodziła ona siłom zbrojnym Kręgu – arcypotężnej i niezwykle rozwiniętej galaktycznej siły, której głównym celem jest „nawrócenie” całej galaktyki (czyli po prostu przejęcie nad nią kontroli i przerobienie jej na swą modłę). Nasza bohaterka przez lata była największym atutem kosmicznych kultystów, dopóki pewne traumatyczne wydarzenie nie wyrwało jej z fanatycznego letargu. Choć jednak uciekła dość daleko, przeszłość prędzej czy później musiała dać o sobie znać.
Sam początek gry to zdecydowanie nie jest mocne uderzenie. Twórcy powolutku prezentują nam mechanikę, trochę bez wyczucia – tak jakby bali się, że zbyt wysoki poziom trudności na starcie nas zniechęci. Ale warto dotrwać do momentu wyjścia „na swoje” – zdecydowanie bowiem im dalej, tym lepiej. Inna sprawa, że na wstępie powinniśmy sobie dać spokój z oczekiwaniem jakiejś wybitnej fabuły. Choć z początku jest intrygująca, na dłuższą metę to po prostu stara jak świat historia byłej czempionki danego stronnictwa postanawiającej zmienić front i koniec końców złamać swoich niegdysiejszych towarzyszy. Wszystko pomiędzy to raczej lanie wody czy dość mało subtelne nawiązania do innych hitów (np. wewnętrzny głos bohaterki przypomina nieco motyw z Hellblade: Senua’s Sacrifice).
Ale w zasadzie na dłuższą metę to nie powinno być specjalną przeszkodą. Zachwycić może poczucie bezmiaru kosmosu, kiedy tylko wyjdziemy z quasi-tutorialowych sekwencji. Grafika jest przepiękna w zasadzie niezależnie od tego, na jakiej platformie gramy. Różnorodne lokacje (na tyle, na ile może być przestrzeń kosmiczna), efektowne starcia z wrogimi myśliwcami, nawet takie detale jak skok w nadprzestrzeń robią kolosalne wrażenie. A gdy przebijemy się jeszcze przez kilka pierwszych potyczek, by dotrzeć do starego „przyjaciela” Nary – naszego właściwego pojazdu, statku z własną SI – zacznie się przed nami otwierać właściwa przygoda.
Warto zaznaczyć, że z Chorusa żaden symulator, więc niech niedzielni gracze nie wystraszą się jego monumentalnej struktury. To pełnokrwista gra zręcznościowa, niewymagająca od nas nie wiadomo jakiej koordynacji w przestrzeni. Po paru wstępnych misjach na „zwyczajnym” myśliwcu (który i tak robi robotę) dostajemy w wątku głównym naszego asa – Opuszczonego, statek wyposażony w SI, z którym Narę łączy silna, wypracowana przez lata – choć ostatnio nieco zaniedbana – więź. Od razu dostajemy nieco interesujących zdolności – takich jak możliwość dryfowania podczas lotu, co pozwala nam totalnie łamać kierunek lotu i osaczać wroga. I już wtedy rozjaśnia się główna przyczyna zmiany „sprzętu” na samym początku przygody: po prostu twórcy chcieli, żebyśmy poczuli, że Opuszczony to wyjątkowy, unikatowy model – i zdecydowanie im się udało.
Grę przechodzimy w rytm klasycznego podziału na misje główne i poboczne. Za każdym razem po prostu „wchodzimy” w dany odcinek fabuły, a ręczny zapis znika, zastępowany przez punkty kontrolne. Do tego ostatniego muszę się trochę przyczepić, jako że od czasu do czasu – gdy coś po drodze nie wyjdzie i trzeba zaczynać rozgrywkę od danego checkpointu – zdarza się nam powtarzać np. całą sekwencję dialogową bez możliwość przyspieszenia tegoż, co psuje nieco dynamikę. Ale poza tym twórcom udało się zachować całkiem przyjemny balans. Jako wielbiciel side questów, bardzo się cieszę, że panowie z Fishlabs nie przeszli obok tej kwestii po macoszemu. Stanowią one bardzo ważną część drabinki rozwoju, jako że nie zostały zrobione na jedno kopyto, a przejście ich jest premiowane istotnymi nagrodami.
Bo i jest co ulepszać. Za konkretną walutę Opuszczony może kupić tudzież wzmocnić swój pancerz bądź jedną z trzech rodzajów broni: gatling, lasery i torpedy. To rozróżnienie jest o tyle istotne, że w trakcie kolejnych starć musimy nauczyć się je odpowiednio wymiennie stosować. Deweloperzy postarali się bowiem także w kwestii zróżnicowania wrogów. Dostaniemy do rozbicia zarówno zadziornych, ale słabo opancerzonych piratów, szybkie i groźne statki kultystów, od czasu do czasu przyjdzie nam się też zmierzyć z ciężką artylerią oraz specjalnymi, unikalnymi wrogami. Zazwyczaj w swoich bojach jesteśmy osamotnieni (a nawet jeśli nie, i tak nie mamy co zbyt mocno liczyć na sojuszników), co sprawia, że musimy dobrze zbalansować moc naszych broni, jak i wsparcie w rodzaju naprawy uszkodzeń, a w niektórych okolicznościach zdarzają się też niespodziewane skoki w poziomie trudności.
Nasz potencjał korzystania z danego kosmicznego oręża zwiększa się w miarę efektywnego wykorzystywania go – nieco na wzór np. mechaniki w serii The Elder Scrolls – dlatego też warto w ciągu pierwszych godzin gry pomyśleć nad naszym stylem walki, bo potem ma to naprawdę spore znaczenie. Jak już ruszymy do wymiany ognia z wybranym ekwipunkiem, nie pożałujemy. Poczucie manewrowania, masakrowania całych oddziałów specjalnymi atakami, przelatywania przez wielkie wrogie statki, niszcząc przy tym ich ekwipunek – to absolutnie nie do przecenienia.
Do Chorusa podszedłem ostatecznie z niejakim opóźnieniem, ale na dłuższą metę nie żałuję. Zdecydowanie nie jest to co prawda żadne objawienie na rynku i ma swoje grzeszki, ale to niezwykle wciągająca kosmiczna strzelanka, która powinna mniej więcej pogodzić zarówno wymiataczy gatunku, jak i osoby, które chcą się po prostu trochę pobawić w kosmiczne wojny.