Nowość, kalka z Fortnite’a, to co wyparło kampanię singlową. Na nowy tryb w BO4 powstało wiele określeń, a jaka jest prawda? Cóż, jak na moje oko – wszystkiego po trochu. Jak wspomniałem na początku, byłem bardzo zaintrygowany Blackoutem. I mam co do niego bardzo mieszane uczucia. Mamy z jednej strony kompletnie inną rozgrywkę, w której poruszamy się po ogromnej mapie i gramy przeciwko blisko setce graczy, a z drugiej losowo dobieranych partnerów w drużynach, którzy nie myślą o kooperacji, tylko zabijają każdego. Ale po kolei.
Blackout to nic innego, jak CoDowy battle royal. Format rozgrywki, który za wyżej wspomnianej gry Epic Games podbił cały świat. Gra w niego każdy. Dzieci, starsi gracze, profesjonalni piłkarze itd. (tak, pamiętam o PUBG, ale pod względem popularności jest lata świetlne za Fortnite’em). Sam z tego typu trybem nie miałem żadnych doświadczeń i poziom wejścia okazał się dość wysoki. Poznanie mapy, zwracanie uwagi na gothicową magiczną barierę, przestawienie się na większy time to kill. To wszystko chwilę zajmuje, ale jak już zostaje to w miarę opanowane zaczyna się prawdziwy Blackout. I niestety, może to kwestia szczęścia, ale na kilkanaście rozegranych potyczek, raptem parę razy zdarzyło mi się trafić na ogarniętych graczy, z którymi można było nawiązać kontakt i wspólnie coś ugrać na mapie. Bo tak tylko dodam, dla jasności, że mamy 3 możliwości grania w ten tryb. W drużynach po czterech bądź dwóch graczy, lub solo. I chociaż dla wielu granie samemu mija się z celem, tak ta forma spodobała mi się najbardziej. Można poczuć się, jak w jakimś survivalu, gdzie poszukujemy broni i jesteśmy przeciw wszystkim. Niczym Rambo.
A jak wygląda samo poszukiwanie i ogólne poruszanie się po mapie? Nadzwyczaj przyjemnie. Mamy pojazdy, które mogą nam w tym pomóc, ale kosztem zlecenia się kilku niemilców czekających na strzelenie nam w plecy. Broń również jest dobrze rozmieszczona i nigdy nie miałem problemu, by znaleźć coś do wymiany ognia i to niezależnie od miejsca, w którym wylądowałem.
To co jest również minusem, to znikomy system rozwijania postaci. Możemy ją w pewnym stopniu spersonalizować, ale nic więcej. A za same wbijanie większych rang nie zdobywamy nic ciekawego i wartego uwagi. A i żeby tę wyższą rangę wbić, to musimy zabijać innych graczy oraz kończyć rozgrywkę na wysokim miejscu. W przypadku gry w drużynach, jak wspomniałem wyżej, nie jest to zbyt proste.
Z wyżej wymienionych powodów trudno jest jednoznacznie ocenić Blackout. Ma swoje plusy, ale raczej nie zachęcił mnie to częstszego grania w ten tryb. Być może to kwestia posiadania paczki znajomych, z którymi można by było grać, ale chyba nie do końca o to chodzi, prawda?
I przechodzimy do mojego absolutnie najbardziej ulubionego i mam wrażenie, że najbardziej dopracowanego trybu w Black Ops 4. Jest otoczka fabularna, jest rozbudowany system tworzenia własnych eliksirów, które w trakcie potyczek dają krótkotrwałe bonusy. Do tego poza klasycznymi potyczkami z grupą innych graczy mamy do dyspozycji kooperacyjną grę z botami, które sprawowały się nieraz lepiej od żywych kompanów. Dodatkową nowością jest tryb Szturmy, gdzie walczymy do ostatniej kropli krwi. I uwierzcie, że niektóre z potyczek potrafią trwać naprawdę długo.
Inaczej, niż w poprzednich odsłonach – tutaj mamy na starcie 3 mapy i poznanie każdej z nich jest błyskawiczne. Nie są specjalnie skomplikowane, wręcz liniowe, ale świetnie działają w walkach przeciwko krwiożerczej armii zombiaków.
To co jest kolejnym świetnym zagraniem twórców, to postaci komentujące wydarzenia na mapie oraz łamiące czwartą ścianę odzywki reagujące na informacje typu „natychmiastowe zabójstwo”. Szczegół, a robi robotę.
Nie da się ukryć, że silnik napędzający BO4 nie jest – delikatnie mówiąc – pierwsze świeżości. Mimo tego w dynamicznej rozgrywce daje on radę i nie ma problemów z utrzymaniem płynności na dużej mapie w Blackout. Inaczej ma się rzecz jasna z detalami na tejże planszy, gdzie rozgrywka jest wolniejsza i widać sporo niedoskonałości. Inna sprawa to prerenderowane wstawki filmowe, które – szczególnie w Zombie – wyglądają świetnie i bywają niezwykle klimatyczne.
Gra posiada również polski dubbing, który spisuje się nadzwyczaj dobrze. Nie słyszymy go za często, a na polu walki nie razi uszu, ma swój wydźwięk i nie poczułem absolutnej potrzeby, by zmienić go na oryginalny. A i samo udźwiękowienie gry jest na wysokim poziomie. Strzały, wybuchy, muzyka. W tym aspekcie studio Treyarch spisało się na medal.
Jaka jest więc najnowsza odsłona Call of Duty? Na pewno jest fantastyczną propozycją dla graczy, którzy nastawieni są na rywalizację z innymi ludźmi. Jeśli nie znudził Wam się CoD: WW2, to nie musicie od razu rzucać się na tę odsłonę. W innym wypadku znajdziecie się w domu, bo zabawy znajdziecie tu na setki godzin. Czy jest to idealna gra? Absolutnie nie. Zwykły multi nie zawiera niesamowitych innowacji, Blackout jest średni, ale to wszystko przykrywa tryb Zombie, który jest najprzyjemniejszą formą strzelania się po sieci, w jaką grałem od długiego czasu. Czy brakuje kampanii singlowej? Jak dla mnie tak, bo z tym zawsze utożsamiałem serię CoD. Widocznie coś się kończy, coś się zaczyna…
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe
Widać doświadczony redaktor świetna recenzja.
Popularność Fortnite’a wynika z tego, że jest za darmo 😉 i na wszystkich platformach.