Fabuły w BPM: Bullets Per Minute praktycznie nie uświadczymy. Niby jest tu mowa o nordyckiej mitologii i że my jesteśmy Walkirią broniącą Asgardu, ale równie dobrze można by tu dać inny origin. Po prostu zostajemy wrzuceni do jakiś lochów i musimy przedrzeć się przez stado wrogów. Po drodze oczywiście zbieramy ulepszenia i nowe bronie i ogólnie stajemy się coraz bardziej potężni. Wrogowie nie pozostają dłużni i też coraz mocniej utrudniają nam życie – głównie za sprawą liczebności.
O dziwo jednak strzelanie nie jest tu takie proste, bo najskuteczniejsze jest zgrywanie się z rytmem towarzyszącej nam muzyki rodem w Dooma. Pomaga nam celownik, który pulsuje w rytmie utworu. Najciekawiej wypadają tu walki z bossami zwieńczające daną lokację, bo tam muzyka kończy się spektakularnym riffem, a my w rytmie zadajemy przeciwnikowi ostateczne ciosy. Robi to robotę. Pomarudzić można jednak, że muzyka zmienia się zbyt rzadko – utwory są naprawdę pobudzające, ale przy wielokrotnych próbach, gdzieś nasz zapał wyparowuje. A gra jest wymagając, i to bardzo. Na szczęście jest do wyboru kilka trybów trudności, co daje szansę takim noobom jak ja na ukończenie gry. No bo nawet normalny poziom to maksymalnie cztery uderzania i trzeba zaczynać do nowa.
Właśnie, bo poza rytmicznym strzelaniem, BPM: Bullets Per Minute to przede wszystkim rogalik, gdzie śmierć zmusza nas do rozpoczynania od zera. I nie ma tu nawet elementów permanentnych, jak w bardziej przystępnych wariantach tego gatunku. Wszystkie zdobyte bronie czy ulepszenia przepadają. Przejście kolejnych lokacji pozwala jedynie odblokować nowe postacie, z których możemy wybrać bohatera przy nowym runie. A ci potrafią się całkiem sporo od siebie różnić, co przekłada się na zmienny potencjał i styl rozgrywki. Plusik za to.
W produkcji od Awe Interactive sporo elementów jednak też nie zagrało. Przede wszystkim zawiodłem się na powtarzalności. Głównie mam tu na myśli przeciwników, którzy przez całą grę praktycznie się nie zmieniają, a także kopiuj-wklej lokacje. Wrogów przynajmniej mamy kilka rodzajów, ale miejscówki są robione na jedna kopyto. Każdy loch wygląda tu wręcz identycznie. Średnio przekonał mnie też feeling strzelania – nie czuć zwyczajnie siły rażenia broni, które rozrywają na kawałki demonicznych przeciwników. Doom Eternal jest tu niedoścignionym ideałem. No i jeszcze ta nieszczęsna losowość. Ja wiem, że to ważny element rogalików, gdzie dzięki losowości każde podejście odbieramy trochę inaczej, ale tu wyraźnie przesadzono. W jednym runie możemy bowiem znaleźć broń likwidującą bossa na kilka strzałów, a innym możemy tylko posłusznie dać mu się sprać, gdy nasze zdrowie jest początkowym poziomie, a my dzierżymy jakąś śmieszną pukawkę i nie mamy żadnych spelli.
BPM: Bullets Per Minute jest całkiem ciekawym eksperymentem, który mógłby zrobić furorę, gdyby popracowano tu nad różnorodnością. Bo poza tym jest to bardzo wymagająca gra z ciekawmy pomysłem na siebie – i to może się podobać. Niestety, niewykorzystany potencjał.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe