Jeżeli ktoś z Was nie wiedział, że idzie na spin-off Obecności, nie martwcie się, bo twórcy od razu Was o tym poinformują. Pierwsza scena bowiem pokazuje nam Lorraine Warren (Vera Farmiga), która zmaga się z demonem w fatałaszkach zakonnicy. Szybko orientujemy się, że Zakonnica stanowi swojego rodzaju prequel wyjaśniający okoliczności pojawienia się tytułowego straszydła. Ojciec Burke (Demian Bichir) zostaje wysłany przez swoich mocodawców z Kościoła aż do Rumunii, by wyjaśnić niejednoznaczne okoliczności samobójstwa jednej z sióstr klasztornych. Z niewiadomych powodów w to jądro ciemności rusza z nim także podesłana przez hierarchów niezaprzysiężona siostra (Taissa Farmiga).
Sam punkt wyjścia ma prawo zatem wywołać u widza wrażenie odcinania kuponów od dylogii Wana, a wstęp do historii nie trudzi się specjalnie, by nas od owego przeświadczenia odwieść. Lenistwo scenarzystów objawia się w niesamowicie ślamazarnej i sztampowej narracji. Otrzymujemy drobną ekspozycję jako tako orientującą nas w czasie i przestrzeni, w pakiecie zaś twórcy zarysowują nam postacie, które muszą się zebrać w podróż. Kiedy już przebijemy się przez grubymi nićmi szyty pierwszy akt, czekają nas istne fajerwerki w postaci kanonady złożonej z niemal każdego rodzaju jarmarcznych sztuczek, jakie widzieliśmy w kinie grozy ostatniej dekady. Opętane dziecko plujące wężami, zjawy udające z początku normalnych ludzi, ożywające zwłoki, obowiązkowe jump scare’y – wystarczy wybrać. No i oczywiście nasza demoniczna zakonnica, którą w drugiej połowie filmu wyeksploatowano do cna. Podobały Wam się jej sztuczki z udziałem lustra? W Zakonnicy dostaniecie to w nadmiarze. Brakowało komuś pojawiania się kolejnych zjaw za plecami bohaterów, by zniknąć po ichnim odwróceniu się? Proszę bardzo! I tak dalej, i tak dalej…
A wszystko powyższe trwać już będzie aż do wielkiego finału, przerywane jedynie pretekstowymi scenami, wypełnionymi wymuszonymi dialogami rodem z kina klasy B. Jakby twórcom mało było, że przez powielanie tych samych sztuczek sprawiają, iż paranormalne zjawiska stają się czymś powszechnym, poetyka uniwersum rozpoczętego w Obecności zostaje doszczętnie zdruzgotana. Teraz chodzące trupy można ot tak roztrzaskać w walce wręcz bądź bronią palną, z kolei na pewnym etapie uraczeni genezą zła znajdującego się w klasztorze, która przypomina bardziej tanią kliszę rodem ze średniowiecznego fantasy (chciałoby się dopisać parę zdań więcej, jednak byłby to już niestety spoiler). Słowem, potencjał w osobie dość interesującej demonicznej zakonnicy nie tylko nie został wykorzystany, ale i boleśnie zbrukany. I szkoda tylko aktorów na czele z Bichinem, którzy robią co mogą, by odratować tę tragedię, jednak ich postacie są tak miernie rozpisane, że odbiera to im jakiekolwiek pole manewru, zmuszając do podążania wyznaczoną ścieżką.
Jeżeli ktoś myślał, że dalsze poszerzanie świata naszkicowanego przez Jamesa Wana jest dobrym pomysłem, najprawdopodobniej srodze się zawiedzie. Zakonnica to bezwstydny, odtwórczy spin-off, noszący znamiona najgorszych cech gatunku, łącznie z nachalnym żebraniem o strach widza i żenującym odtwórstwem. Jedno trzeba ekipie tworzącej przyznać: sprawienie, że coś tak niepokojącego, a wręcz makabrycznego, jak demon przyodziany w strój siostry zakonnej staje się strachem na wróble jest mimo wszystko wyczynem niecodziennym.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe