Zabij to i wyjedź z tego miasta to film o wszystkim, o życiu. Nie jest to jednak tłumaczenie aktora komedii romantycznej, który grając w taśmowym produkcie nie ma pojęcia, co o nim powiedzieć podczas wywiadu, więc ucieka w tego typu banał, a najkrótsza interpretacja tego wypełnionego czułością i metaforami filmu. Filmu, który nie będzie dla nikogo łatwym seansem, ani pod względem formy, jej wprowadzenia w ruch i życie, ani tym bardziej w treści.
Wilczyński zestawia nam tu krajobraz swojego smutku po stracie z mnóstwem abstrakcji jednocześnie próbujących oddać swego ducha w tej sytuacji, jak i powrócić do czasów, w których wszystko było pięknie i ładnie. Oprócz przemyśleń na temat tego co i dlaczego jest w życiu ważne mamy wiele scen, komentujących małe rzeczy zapowiadające duże toksyny w otoczeniu bohatera, których chętnie pozbyłby się wraz ze swoimi smutkami. Tu kobieta wrzeszcząca na syna, tu inna szukająca dziecka, tu ja sam, szukający sensu życia i ucieczki z tego miasta. Film nie ma typowej struktury, trudno powiedzieć tu o czymś, co moglibyśmy nazwać fabułą, jednak w pięknej, choć ascetycznej kresce każdy będzie w stanie odnaleźć choć scenę, choć moment dla siebie. Potem jednak zostanie konieczność przetrwania pozostałych.
Główny zarzut, jaki kieruję do tego filmu, to bowiem jego ton. Poważny, trudny, melancholijny, a przy tym nie do końca zgrywający się z wewnętrznym pięknem i odczytanym przeze mnie jako pozytywny przekazem. Piękne obrazy, piękna muzyka i fantastycznie wykreowane abstrakcje inspirują do rozmyślań, ale gdzieś obok cały czas przetacza się obraz nostalgii rozumianej nie tylko tym, że lepsze były czasy, w których wszyscy ważni dla nas ludzie żyli, ale też, że lepsze były ogólnie. Gdybym miał wdać się w polemikę i porozmawiać z reżyserem po seansie, przygotowałbym się jak do gościa, który może jest wybitnym artystą, ale przy okazji boomerem.
Inną, już bezdyskujnie pozytywną kwestią jest to, jak ten film wygląda i brzmi. Oprócz przepięknej, oszczędnej kreski możemy tu bowiem usłyszeć samą śmietankę polskiej kultury, w tym głosy dawno już niesłyszane i takie, których nie usłyszymy nigdy później. Janda, Kondrat, Wajda i wielu innych, wszyscy są po coś i każdy jest ważny dla Wilczyńskiego, tak filmowo, jak i prawdopodobnie personalnie. To kolejny element, który będziemy wspominać zgoła nostalgicznie.
Jest w tym filmie przepiękne zakończenie, pokazuje nam, jak w życiu trudno zrobić to, co każe tytuł i w piękny sposób dopełnia górę rozważań, jaką wypełniony jest ten seans. Zabij to i wyjedź z tego miasta nie jest filmem idealnym na Walentynki, ani na żadną inną okazję, a dziełem raczej dla wybranych, które po prostu musi zarezonować z widzem na sali kinowej. Jeśli to zrobi, możecie mieć nadzieję na piękną podróż i nostalgiczny seans, jakich kino jest w stanie dostarczyć niewiele. Jeśli nie, skwitujecie go tylko wypranym z emocji tekstem ok boomer i pewnie nie do końca będziecie chcieli wiedzieć, co artysta w tym przypadku chciał Wam przekazać. A wtedy tłumaczenie, że wszystko, nie wystarczy.