Historia nawiązuje do słynnego „lockautu” z 2011 roku, kiedy agent Dean Ray (André Holland) poprzez swój ryzykowny plan, stara się uratować kariery zawodników i wybić się ze swojego zawodowego dołka. Fabuła nie jest nadzwyczajna sama w sobie. Nie jest również w żaden sposób sztucznie pompowana. Jeśli oczekujesz pokazów ogni i kolorowych konfetti to Wysokie loty nie są dla Ciebie.
Najważniejszą rolę odgrywają tutaj dialogi. Są one więcej niż tylko solidnym fundamentem, ale również budulcem całej filmowej konstrukcji. Trzeba przyznać, że są one błyskotliwe i dobrze przemyślane. Wiąże się to z utrzymaniem dużej koncentracja podczas seansu. Nawet szybkie wyjście do kuchni po herbatę będzie groziło utratą wątku. Wysokie loty na pozór brylują zaplanowanym scenariuszem. Kiedy wczujemy się w fabułę, staje się ona nieco skomplikowana. Dlatego pojawia się myśl, że można było pokazać to łatwiej, ciekawiej – lepiej. Zwłaszcza, że jest tutaj sporo ujęć, które nie mają sensu i równie dobrze mogło by ich nie być. Usprawniło by to przynajmniej montaż i poprawiło lekko tempo, które i tak jest już mizerne. Wypowiedzi prawdziwych koszykarzy wplecione w fabułę nie zdały egzaminu. Umieszczone na końcu wypadły by o wiele lepiej. Zabieg ten po raz kolejny popsuł dynamikę. Sprawił, że film jechał cały czas pod górkę.
Asem z rękawa jest André Holland, który kreując swojego bohatera dał z siebie wszystko. Agent z krwi i kości, który nie boi się ryzyka. Wie czego chce i co więcej, wie jak tego dokonać. Z jednej strony widzimy jego upadek i to jak wali mu się grunt pod nogami, a z drugiej widzimy bohatera, który wychodzi bez szwanku z poważnego starcia. Bezwzględny rekin i jednocześnie sympatyczny gość w garniturze, którego da się lubić.
Trzeba przyznać, że jak na film kręcony za pomocą iPhone’a robi wrażenie. Pewnie, dlatego brakuje tutaj głębi ostrości. Pytanie czy zabawy z tłem były konieczne?! Najważniejsze, że obrazek jest miły dla oczu. Kamera nie wykonuje nadzwyczajnych ruchów, skupia się tylko na gadających głowach i emocjach występujących na twarzach.
Miły soundtrack nie zrobi z tego filmu dzieła sztuki. Jest to bardziej gatunek menadżersko-sportowy niż tylko sportowy. To jak różnica gry w fife i soccer meneger’a. W obu przypadkach to gra w piłkę nożną, a jednak różnica kolosalna. Wysokie loty to nie całkiem udany rzut za trzy.
P.S Dziesięć punktów dorzuciłem za iPhone’a. Inaczej dałbym 40.
Ilustracja wprowadzenia: Kadr z filmu Wysokie loty