Wyrok bez winy - Recenzja filmu o systemie adopcji w USA
Wyrok bez winy - Recenzja filmu o systemie adopcji w USA

Wyrok bez winy – Recenzja filmu o systemie adopcji w USA

Film dystrybuowany przez Galapagos Films, od niedawna jest dostępny na platformach VOD. Podejmuje on temat systemu adopcji w Ameryce oraz negatywnych skutków luk w prawie. Opowiedziana historia dotyczy tylko jednego przypadku, a w Stanach Zjednoczonych były ich dziesiątki tysięcy.

Wyrok bez winy został stworzony między innymi dzięki koszykarzowi Shaquillowi O’Nealowi, który jest jego producentem. Dramat z elementami thrillera, którego bohaterami są James 'Jamal’ Randolph, grany przez Shanea Paula McGhie (After, After 2). Odgrywana przez niego postać to wielokrotnie notowany młodzieniec, dla którego życie nigdy nie było usłane różami. Mając 4 lata trafił do firmy Bellrock Family Services, która zajmuje się szukaniem nowych domów dla sierot. Każda spotkanie z nowo poznaną rodziną kończyło się dla chłopaka katastrofą. Konsekwencją działań wspomnianej organizacji jest powództwo cywilne, w którym Jamal walczy o udowodnienie winy i odszkodowanie.

Wyrok bez winy - Recenzja filmu o systemie adopcji w USA

Fot. Kadr z filmu Wyrok bez winy

Zobacz również: Kwiat szczęścia – recenzja thrillera sci-fi

Sprawa ciągnie się latami przez fakt, iż młody chłopak spędza w sądach czas na innych sprawach, w których to on jest pozwanym. Sędzią, który prowadzi każdą z tych rozpraw, jest George Taylor, grany przez Louisa Gossetta Juniora. Wcielał się w rozmaite role w takich produkcjach jak Szczęki 3, Mój własny wróg czy Punisher (1989). W przypadkowy sposób na sali znajduje się również Michael Trainer, którego postać odgrywa Matthew Modine (Mroczny Rycerz powstaje, Full Metal Jacket, Transporter 2). Na podstawie odpowiedzialności wobec kolegium, sędzia Taylor wyznacza Michaela jako adwokata Jamala w sprawie o powództwo cywilne. Obaj nie są tym faktem uradowani, jednak nie mają zbyt dużego wyboru.

Opowieść zabiera widza w podróż, która przypomina bardziej poszukiwanie sensu życia czy samego siebie, niż walkę na drodze sądowej. Rozprawy wyglądają raczej jak terapie u psychologa, czy nawet psychiatry, niż pełnoprawny sąd. W trakcie całej historii obserwujemy zmiany zachodzące w praktycznie każdej wykreowanej postaci. Prawnika Michaela Trainera poznajemy jako zadufanego w sobie ekscentryka. Skupiony jest przede wszystkim na zarabianiu pieniędzy i wygrywaniu podjętych spraw. James Randolph zaś stając przypadkowo na jego drodze, wywraca mu idealnie rozplanowaną i ułożoną rzeczywistość do góry nogami.

Poważny temat  braku emocji

Produkcja próbuje dać widzowi do zrozumienia, że problem nieuregulowanych prawnie adopcji istnieje i dotyka tysięcy dzieci. Sieroty trafiają do rodzin, które biorą je głównie przez potencjalny zarobek. Wymyślona na potrzeby filmu adopcyjna firma Bellrock skupia się jedynie na jak największej ilości (nawet ponownych) adopcji. Fabułę stworzono w celu pokazania jednego z takich przypadków. Opisuje ona wpływ na dziecko oraz jego rozwój fizyczny i psychiczny, ale przede wszystkim bodźce determinujące jego podejście do innych i świata. Historia opowiedziana w filmie jest jedną z najbardziej skrajnych, jednak nikt nie powiedział, ze niemożliwych. Znajdzie się mnóstwo sierot, które miało takie właśnie dzieciństwo. Bez wątpienia większość z nas nie myśli nawet o tego typu sytuacjach. W Polsce adopcja jest wypełniona toną formalności i kontroli, które przeprowadzają odpowiednie urzędy. W USA, w sporej ilości stanów, można w łatwy sposób załatwić wszelkie dokumenty, aby wziąć pod opiekę osierocone dzieci. Niektóre miasta czy prowincje dają rodzicowi możliwość starania się o świadczenia socjalne. Wszystko to przecież dla dobra podopiecznych.

Zobacz również: W imię diabła – Recenzja filmu o biznesie naftowym

Gdy ocenimy film pod względem produkcyjnym wypada on mocno przeciętnie. Wiele scen, które powinny budować napięcie, wzruszać widza czy chociaż wywołać inne emocje niż spokój w śledzeniu historii. Zamiast tego dostajemy karykaturalne ujęcia, w których czyjeś życie lub zdrowie jest zagrożone, a obserwujemy coś pozbawionego powagi. Kilka zabiegów fabularnych, które prawdopodobnie stworzono na potrzeby „pójścia z duchem czasów” przypominają raczej rodziców, którzy próbują nadawać na tych samych falach co ich dzieci. Takie rzeczy po prostu nie działają.

Wyrok bez winy - Recenzja filmu o systemie adopcji w USA

Fot. Kadr z filmu Wyrok bez winy

Trzeba przyznać jednak, że dwie postaci zasługują na brawa dla scenarzysty lub samych aktorów. Mowa oczywiście o głównych bohaterach, adwokacie Michaelu Trainerze oraz jego kliencie Jamalu Randalphie. Pierwszy z nich potrafił pokazać, co zapewne nie przyszło mu za łatwo, jak bardzo się mylił i jak prosto przychodzi mu oceniać ludzi. Robi to przez pryzmat wyglądu zewnętrznego, tak zwanego pierwszego wrażenie. Aktor grający drugą postać od samego początku wprawia widza w zakłopotanie, a z czasem w skrajną irytacje. Można mieć ochotę krzyknąć mu prosto w twarz „Człowieku, ogarnij się!”. Uczucia te mogą towarzyszyć w trakcie seansu nieprzypadkowo. Ciekawie obserwuje się ich relacje, jej rozwój i wpływ na sposób prowadzenia sprawy.

Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie!

W trakcie oglądania filmu można odnieść wrażenie, że wszyscy poza przedstawicielami firmy Bellrock są nastawienia na wygraną Jamala. Sędzia powinien być obiektywny, a tymczasem w łatwy sposób przychodzi mu odrzucać większość obiekcji adwokata korporacji adopcyjnej. Spora część widzów nie ma zapewne wiedzy jak prowadzi się sprawy sądowe w prawidłowy sposób. Nie zmienia to jednak faktu, że centrum zawsze jest w osobie sędziego oraz ławy przysięgłych. Wszyscy ci  ludzie zachowują się tak, jakby od samego początku można było ogłosić winę po stronie firmy i stuknięciem drewnianego młotka odesłać wszystkich do domu. Kolejną sprawą jest chaotyczne działanie prawnika Michaela Trainera. Mężczyznę poznajemy jako jednego z najlepszych w swoim fachu. Posiada on nieskazitelną renomę. Człowieka, który wygrywa każdą sprawę. Na jednej z rozpraw zaczyna w niezrozumiały i bezsensowny sposób zadawać pytania i powoływać się na dowody, które nie zostały nawet zgłoszone. Wszystko wyglądało jakby znalazł się w sądzie po raz pierwszy. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie da się zachować bardziej nieprofesjonalnie.

Pozostaje na koniec jedno bardzo ważne pytanie. Czy należy przymknąć oko na niedociągnięcia czy nadinterpretacje, ponieważ film przede wszystkim chce przekazać coś ważnego? Odpowiedź można odnaleźć w produkcji Wyrok bez winy, która od niedawna jest dostępny w serwisach VOD.


Ilustracja wprowadzenia: Kadr z filmu Wyrok bez winy

Dziennikarz

Wielbiciel kina o wszystkim innym niż szarej codzienności, gier oraz szeroko pojętej muzyki. Nie wzgardza nowinkami technologicznymi oraz wyprzedażami w Play Station Store. Gdyby Batman istniał naprawdę, wolałby chodzenie po ścianach i wielką moc, bo z nią przychodzi ...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?