Wyprawa do Dżungli – recenzja filmu Disneya. Future Nostalgia

Przyjemność płynąca z oglądania nie tak dawno disneyowskiej Cruelli była duża także przez wzgląd na fakt, jak bardzo niespodziewana. Po tego typu filmach myszki Miki, które w ostatnich latach były jedynie bezmyślnym recyklingiem, dostaliśmy coś innego. Coś, co zwyczajnie miało ręce i nogi, własny styl oraz ten rodzaj nostalgii, który nie tyle toleruje, ile wręcz lubię. Filmowe przypominanie minionych czasów jest fajne wtedy, kiedy film nie kopiuje starego, ale stara się w nowej otoczce odtworzyć emocje z nim związane. Moje emocje do dobrego (a nawet niekoniecznie, o czym zaraz) kina podróżniczo-przygodowego odtworzę z największą przyjemnością, bo tego typu filmy uwielbiam. Dlatego też, z dużą dozą radości witam kolejne w tym roku pozytywne zaskoczenie Disneya, Wyprawę do Dżungli Dwaynem Johnsonem i Emily Blunt.

Wspomniałem, że opowieść o wielkiej wyprawie wcale nie musi być dobra, żeby mogła wywołać pozytywne emocje. Chodzi mi tutaj o trwający już naprawdę długo gatunkowy sezon ogórkowy, który sprawia, że wszelkiego rodzaju archeologów, złodziei czy podróżników na ekranie nie oglądamy zbyt często. Pałeczkę dawno już przejęły gry, ale historie o poszukiwaczach skarbów wciąż mają potencjał. W dodatku taki, który dość łatwo uwolnić. Jungle Cruise jest tego jak najbardziej dobitnym przykładem.

Nikt tutaj nie wymyśla kwadratowych jaj. Za film odpowiada hiszpański reżyser, Jaume Collet-Serra, znany głównie z takich filmów, jak Non-stop, Tożsamość czy Pasażer z Liamem Neesonem. Może to współpraca z tym aktorem dała mu świadomość, jakie karty będą najważniejsze tutaj, jakimi powinien najczęściej grać. A chodzi oczywiście o pokłady charyzmy, zarówno głównych bohaterów jak i czarnych charakterów. Te zostały wyśrubowane na niedostępne w ostatnich latach dla Disneya strefy. W dodatku drugą ważną kartę, tę od lokalizacji, również zagrano bezbłędnie.

Zobacz również: Cruella – recenzja filmu Disneya! Dwie Emmy i trzy dalmatyńczyki

Wózek podczas tej wyprawy ciągną wspomniani Emily Blunt oraz The Rock i obydwoje stają na wysokości rozrywkowego zadania. Ona, inteligentna i zorientowana na konkretny cel oraz nieco zdesperowana po zobaczeniu drzwi kilku uniwersytetów wraz ze swoimi teoriami. On, pasujący do tej zdesperowanej, rzucający soczystymi one-linerami mięśniak będący pod ścianą. Choć sami budują świetną, niejednoznaczną relację, równie dobrze dociera ich brat Lily, w którego świetnie wciela się Jack Whitehall. Cicha i pedantyczna ciamajda jest tym, czego potrzeba wspomnianej dwójce silnych charakterów.

Płyniemy po dżungli amazońskiej, więc choć jest to wybór nader oczywisty, to jednak cały czas intrygujący. Płuca naszej planety to bowiem takie miejsce, które eksplorować można w nieskończoność i zarówno przy doprawianiu jej elementami fantasy, jak i powściągliwości w tej materii, uzyskać zadowalający efekt. Tutaj tej powściągliwości nie ma, mamy inne plemiona, magiczne rośliny i zombiepodobnych podróżników po życiu. Każda kolejna odwiedzona lokacja jest zaprojektowana z pomysłem i tworzy świetny klimat tej opowieści. Film szybko przywodzi na myśl Piratów z Karaibów. W tych momentach, kiedy Depp był jeszcze w formie i nie robiono ich na siłę.

Zobacz również: Fallout: Shelter – recenzja gry planszowej

Do tego czarne charaktery, które są jednocześnie napisane po linii najmniejszego oporu i intrygujące. Ot, ścigamy się po płatki z jakiegoś super drzewa. Na pewno więc znajdzie się ktoś, kto z jego pomocą najpierw będzie chciał zniszczyć świat a gdy już to zrobi, to potem odbuduje go na nowo i będzie rządzić, a każdy będzie mu posłuszny. Tym gościem jest Jesse Plemons, a Jesse Plemonsa w roli antagonisty w hollywoodzkim blockbusterze chciał zobaczyć każdy. I to, że zobaczyliśmy, wyjdzie nam na dobre. Obyśmy szybko do niego wrócili.

Największy polski portal filmowy cały czas ma informację, jakoby metraż filmu miał wynosić grubo ponad 160 minut. Patrząc na nią jeszcze bardziej obawiałem się tego seansu, bo jawił się przede mną film nudny i piekielnie długi. Na szczęście jednak, jedno i drugie okazał się nieprawdziwe. To już drugie pozytywne zaskoczenie, jakie przyniósł nam Disney w tym roku. Po ostatnich doniesieniach odnośnie polityki studio jak i po samych filmach trudno się było tego spodziewać. Miejmy nadzieje więc, Jungle Cruise dobrze się sprzeda i sprawi że ta, idąc za tytułem bestsellerowej płyty Duy Lipy Future Nostalgia, polegająca na odtwarzaniu uczuć towarzyszących seansom w nowej skórze, nie na kopiowaniu filmów 1:1, utrzyma się dłużej. Taki układ byłby korzystny dla wszystkich. Bo choć film wywodzący się z atrakcji w parku rozrywki brzmi dziwnie, tym razem ten absurdalny pomysł się udał.

Zdaniem innych redaktorów:

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?