Wyjdź za mnie
Wyjdź za mnie

Wyjdź za mnie – recenzja filmu. Komedia romantyczna, na którą czekaliśmy

Okolice Walentynek to oczywiście coroczny wysyp filmów – niekoniecznie komedii – romantycznych. Ostatnie lata zdominowane zostały przez kolejne trzy części Pięćdziesięciu twarzy Greya oraz ich polskiego następcę, 365 dni. Spuśćmy na to zasłonę milczenia, a najlepiej zapomnienia. W tym roku podczas święta zakochanych na ekranach większości kin możemy zobaczyć przynajmniej cztery produkcje polskie (w tym trzy z miłością w tytule) oraz dwie amerykańskie, z czego tylko jedna jest komedią romantyczną z krwi i kości. Mowa o Wyjdź za mnie, na co wskazuje tytuł tej recenzji. Czy to właśnie na ten film warto postawić, planując wyjście do kina z ukochanymi osobami?

Jeśli ktoś po samym tytule miałby jeszcze jakieś wątpliwości, co do klimatu, rozwiewają je już pierwsze minuty filmu, łącznie ze zmianą muzyki towarzyszącej pojawieniu się logo wytwórni Universal. Poznajemy Kat Valdez (w tej roli Jennifer Lopez), jedną z najbardziej znanych gwiazd muzyki na świecie, tuż przed przełomowych wydarzeniem w jej życiu – ślubem, który ma się odbyć już następnego dnia. Ma być to jednak wydarzenie ważne nie tylko dla Kat i jej przyszłego męża – również znanego piosenkarza, Bastiana (debiutujący Maluma) – lecz także dla milionów ich fanów, bowiem para ma ślubować sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską podczas wspólnego koncertu, transmitowanego na żywo przez media. Szykuje się więc wydarzenie sezonu. Zupełnie tego nieświadomy żyje sobie Charlie Gilbert (Owen Wilson), rozwiedziony nauczyciel matematyki, próbujący wspierać jak najlepiej potrafi nastoletnią córkę, która właśnie wchodzi w okres dojrzewania. Nieoczekiwana zmiana planów sprawia, że przyjaciółka zabiera Charliego i jego córkę na koncert Kat Valdez i Bastiana, a tam dochodzi do zawiązania akcji całej opowieści. Za kulisami koncertu Kat, czekając w sukni ślubnej na wielki finał, odkrywa zdradę ukochanego. Wychodzi więc na scenę zdezorientowana i załamana. Pod wpływem chwili wyławia z tłumu mężczyznę z banerem „wyjdź za mnie”, zaprasza go na scenę i postanawia poślubić. Tym mężczyzną jest oczywiście Charlie Gilbert. Tłum szaleje, niedowierzające komentarze w mediach społecznościowych idą w setki tysięcy, wielki napis „WTF” wjeżdża na ekran. Oszołomieni małżonkowie opuszczają koncert, a Kat nawet nie wie, jak Charlie ma na imię. I tak to się właśnie wszystko zaczyna.

Obiecuję więcej tak szczegółowo nie opisywać fabuły Wyjdź za mnie, tym bardziej, że wszystko co najważniejsze zostało ustanowione. Łącznie z tym, że główny koncept fabularny jest absurdalnie głupi. Tylko że twórcy doskonale zdają sobie z tego sprawę i nikt nie udaje – wliczając w to postaci na ekranie – że cała ta sytuacja ma jakikolwiek sens. Odpowiednio dobranym humorem udaje im się przekuć to na korzyść filmu. Dodatkowo im dalej w fabułę i im bardziej poznajemy Kat i Charliego, tym lepiej rozumiemy, czemu podjęli takie, a nie inne decyzje i tym mniej nieprawdopodobne one się wydają. Para oczywiście postanawia nie odwoływać feralnego ślubu, a zamiast tego po prostu spędzić ze sobą więcej czasu, co zaczyna się po prostu jako sprawianie dobrego wrażenia przed fanami, a przeradza w głębsze uczucie. Ponieważ to komedia romantyczna.

Zobacz również: Oczy Tammy Faye – recenzja filmu z oscarową rolą Jessiki Chastain

Siłą Wyjdź za mnie są bohaterowie, zarówno główni, jak i drugoplanowi. Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na głównego amanta filmu, Charliego Gilberta, czyli Owena Wilsona. Nietrudno zauważyć, że nie jest to typowy dla romansów obiekt westchnień i porywów serc. To mężczyzna wiodący zwyczajne życie, uroczy, uczciwy, spokojny i kochający zwierzęta. Trudno byłoby go też określić mianem „klasycznie przystojnego”. W żadnym wypadku nie kreowany na niedojdę i przegrywa. Ma swoje zasady, szanuje innych, jest dobrym nauczycielem, stara się wychować swoją córkę jak najlepiej. Byłby może przykładem największego nudziarza świata (przynajmniej w oczach niektórych) i wtedy film skręciłby w niebezpieczną sztampę, gdyby nie jego fantastyczne poczucie humoru. Z kolei Kat to kobieta, która odniosła wielki sukces własną ciężką pracą. Daleko jej jednak od stereotypu sławnej i bogatej bohaterki, która musi nauczyć się, jak to jest być zwykłą. W przypadku Kat to kwestia przypomnienia sobie tego po latach, a w dodatku nigdy nie zapomniała jak być po prostu dobrą osobą. Na drugim planie mamy szereg naprawdę zabawnych postaci, ważnych dla głównych bohaterów, wspierających ich i świetnie uzupełniających świat filmu. Na wyróżnienie zasługują pewna siebie i zaczepna Parker, przyjaciółka Charliego, oraz zawsze pomocny Collin, asystent Kat.

Wyjdź za mnie

kadr z filmu “Wyjdź za mnie”

W całym Wyjdź za mnie nie znajdziemy ani jednej postaci, której autentycznie zależałoby na krzywdzie innych i w porównaniu do wielu filmów romantycznych, zaskakująco mało tu dramy. Zalicza się do kategorii miłych filmów, co wcale nie oznacza nudy. Za popychanie fabuły do przodu odpowiadają głównie próby odnalezienia się Kat i Charliego w absurdalnej sytuacji i pogodzenia różnic w stylu życia ich obojga. Nie brakuje również zabawnych scen, żartów słownych i sytuacyjnych, które osiągają zdrową równowagę ze scenami i wydarzeniami typowo romantycznymi. Widać, że twórcy bardzo się starali osadzić film w rzeczywistości, przyjmując taktykę, że skoro główny wątek nie ma sensu, wszystko inne musi go mieć, ale także być z nim spójne. Dostaliśmy więc wiarygodną historię, która dobrze działa w swoich własnych ramach. Tylko trzeci akt popada trochę w niepotrzebną sztampę, ale w żadnym wypadku nie psuje to odbioru całości.

Zobacz również: Koniec świata czyli Kogel Mogel 4 – recenzja filmu! Wątroba nie mięso, synowa nie dziecko, Kogel Mogel nie film

Jeśli ktoś szuka w filmowych romansach miłosnej pasji, wybuchów namiętności i seksualnego napięcia, to rzeczywiście tutaj tego nie znajdzie. Być może z tego wynikają zarzuty, że pomiędzy bohaterami nie ma żadnej chemii, z czym osobiście się nie zgadzam. Wyjdź za mnie to opowieść o ludziach, którzy stają się sobie bliscy stopniowo, najpierw poznając siebie nawzajem, tym bardziej, że mają za sobą przeszłość z innymi partnerami. Widzę w tym ogromną wartość tego filmu, bo miłość to nie tylko taka od pierwszego wejrzenia i od razu na zabój, nie tylko taka, w której ciała rozpala żar, a ubrania latają wokoło, o czym kinematografia potrafi często zapominać.

Wyjdź za mnie to zaskakująco miła propozycja na okres okołowalentykowy. Wątek romansu sławnej kobiety ze zwykłym typem widzieliśmy oczywiście w Notting Hill, ale spokojnie można te dwa filmy porównywać do siebie bez ujmy na honorze klasyka z Julią Roberts i Hugh Grantem. Tym bardziej, że Wyjdź za mnie nie podąża tylko dobrze utartymi ścieżkami, ale również stara się opowiedzieć coś nowego. Widać, że twórcy odrobili pracę domową z komedii romantycznej i dobrze rozumieją ten gatunek. Czerpią garściami z dobrze znanych tropów i robią z nimi coś niebanalnego. Udało im się również skomentować instytucję małżeństwa, a wnioski z tego płynące zdecydowanie nie należą do typowych dla komedii romantycznych.

Wykształciła się, żeby pisać o filmach, więc to robi. Gdyby mogła, nie wychodziłaby z sali kinowej. Ogląda filmy we wszystkich gatunkach, ale najbardziej lubi czarne komedie, animacje i rzeczy tak absurdalne, że nie wiadomo, czym są.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?