Zanim jednak Katia i Maurice Krafft – para wybitnych wulkanologów – nawiąże romantyczną relację z wulkanami, erupcja uczuć nastąpi między nimi nawzajem. Poznali się podobno w kawiarni lub na uniwersyteckiej ławce, choć wśród ich znajomych i przyjaciół panują co do tego różne zdania. Wątpliwości co do początku ich znajomości nie mają jednak większego znaczenia. Łączącym parę mianownikiem stała się bowiem nie miłość do czarnej z mlekiem, acz niemal wariackie uwielbienie do dymiących stożków i obserwacji z bliska tektonicznych aktywności, których w dokumencie Wulkan miłości doświadczymy z perspektywy ich uważnych i wrażliwych na piękno natury oczu.
Obawy o nużącą projekcję w Wulkanie miłości rozwiewają już pierwsze zdjęcia. Pulsujące od barw, filmowane wprost z krawędzi dymiącego wulkanu przywodzą na myśl nie klasyczny film z narracją Krystyny Czubówny, lecz sceny rodem z fascynującego kina science-fiction. Zaglądanie do gardeł buchających magmą kamiennych olbrzymów potrafi nie tylko przerazić, ale też zahipnotyzować z równą intensywnością co metafizyczny seans. Jest bowiem coś majestatycznego w rozgrzanej od temperatury i czerwonej barwy scenerii. Uwodzącej czarem nieprzewidywalności, zarazem napędzającym stracha swoją niszczycielską energią.
Siła Wulkanu miłości nie tkwi jednak tylko w znakomitych, odrestaurowanych zdjęciach z archiwum wulkanicznej pary. Wybornie zmontowanych i ubranych w spójną i pełną wrażliwości opowieść. Dokumentalistka Sara Dosa wpisuje na swój sposób intymną, miłosną relację w szerszy, humanistyczny kontekst. Fabularną klamrę filmu stanowi gonitwa za nieuchwytnym zrozumieniem i pojęciem duszy wulkanów. Każdy z nich ma swoją własną osobowość – rzuca nerwowo Maurice, gdy w jednym z telewizyjnych wywiadów, dziennikarz pyta go o narzuconą przez akademickich jajogłowych sztywną klasyfikacją niespokojnych olbrzymów. W Wulkanie miłości dostrzegamy bowiem ich złożone, bliskie do ludzkich charaktery. Jedne, z pozoru spokojne, potrafią wybuchnąć niepohamowanym gniewem. Inne, nawet jeśli groźnie mruczą, nigdy nie budzą się ze swojego wiecznego snu. Nie jest to jednakże wyłącznie czuły i romantyczny portret. W festiwalu wybitnie wizualnych kadrów nie da się zapomnieć, że erupcja wulkanu praktycznie zawsze niesie za sobą także i śmierć.
Sceneria gwarantująca co roku Grand Press Photo jest tłem do opowieści nie tylko o ich pięknie, ale też destrukcyjnej i totalnie kapryśnej naturze. Gdy widzę zniszczone przez wulkan wnioski, wstydzę się, że jestem wulkanologiem – zwierza się zza kamery w pewnym momencie Katia. Z jednej strony erupcja jest zjawiskiem, które ją fascynuje. Pragnie je poznać, zrozumieć, podejść tak blisko, jak to tylko możliwe. Obserwując dokonane przez erupcje zniszczenia, trudno równocześnie pozostać jej obojętnym na istotny w tym wszystkim ludzki aspekt. Nawet jeśli przez naukowców zamyka się go w statystykach, mierzonej sile wybuchu czy suchej liczbie ofiar, w rzeczywistości stawia on pod znakiem zapytania moralność uprawiania własnego zawodu. Cena, jaka wpisana jest w możliwość obserwacji obiektów swojej fascynacji, chwilami jest nie do przełknięcia. Widok zalanych lawą błota wiosek czy tysięcy połamanych przez wybuch żyć – niemożliwy do zaakceptowania. Może i erupcja wulkanu tworzy zawsze coś naukowo oszałamiającego, lecz niemal zawsze kosztem olbrzymiej destrukcji.
Z pozoru niewielki wycinek ich prywatnych archiwów wystarcza, aby uwierzyć w szczerość i rzadkość tego nietypowego miłosnego trójkąta. W oku ich obiektywów wulkany da się przyrównać jedynie do prawdziwego uczucia. Wybuchają niespodziewanie, z ogromną siłą, w ich istnienie tak samo, jak piękno, wpisany jest też bolesny tragizm. Nie dziwi zatem, że wulkanolodzy poświęcili – dosłownie i w przenośni – życie, aby choć odrobinę zrozumieć ich tajemniczą i fascynującą naturę. Bo czymże jest zrozumienie, jeśli nie tylko kolejnym określeniem miłości?
Ilustracja wprowadzenia: Kadr z filmu Wulkan miłości
🔥🔥🔥