Ech, od czego by tu zacząć… Ja naprawdę nie jestem uprzedzony do polskich komedii romantycznych, co więcej jest to dla mnie jakiś rodzaj masochistycznej przyjemności. Potrafię docenić te całkiem udane jak Listy do M., Planeta Singli (mowa oczywiście o pierwszych częściach) lub Podatek od miłości. Staram się szukać pozytywnych elementów nawet w gorszych produkcjach tak jak chociażby znakomity, autoironiczny komentarz do kariery Tomasza Karolaka w Narzeczonym na niby. Jako że oglądam większość filmów z tego gatunku, to te naprawdę złe uderzają we mnie ze zdwojoną mocą. Także jeśli liczysz na pozytywną recenzję Jak poślubić milionera, to zajmij się w tej chwili grą w minigolfa, zmienianiem worka w odkurzaczu lub czymkolwiek innym.
Jak poślubić milionera? to kolejny na naszym rynku remake holenderskiego filmu. Rok temu było wielowątkowe, świąteczne Miłość jest wszystkim, a niedawno wciąż wyświetlane w kinach młodzieżowe #Jestem M. Misfit. Jakoś trudno mi uwierzyć w to, że oryginały prezentowały wysoki poziom, a to dopiero polska otoczka wszystko zepsuła. Jakie powiązania może mieć polski przemysł filmowy z Holandią, że tak chętnie sięga po pozostawiające bardzo wiele do życzenia tamtejsze produkcje?
Ona ledwo wiąże koniec z końcem, łącząc dwie prace z wychowaniem dziecka. Jest zdecydowanie zbyt łaskawa wobec byłego męża, który zalega z alimentami i zapomina o synu z pierwszego małżeństwa. W akcie desperacji wybierze się więc na kurs mający zapewnić zdobycie bogatego partnera. Jest też on, były piłkarz, którego karierę przerwała poważna kontuzja. Aktualnie w życiu chyba nic nie robi oprócz bycia zaręczonym dla pieniędzy. Wozi się po mieście w drogich autach, drogich ciuchach i ma przy tym czelność mówić, że jest biedny. Prawdopodobnie śledzi bohaterkę, biorąc pod uwagę częstotliwość i okoliczności sytuacji, w jakich na siebie wpadają. To w nim ona się zakocha, a kluczowa scena tego wątku rozegra się, gdy przypadkiem wpadną na siebie podczas jego wieczoru kawalerskiego, kiedy pijany będzie akurat wchodził do klubu ze striptizem. Jak widzicie, bardziej romantyczny od tej historii jest bęben mojej pralki.
Nie jestem nawet pewny, jak traktować najnowszy film Filipa Zylbera. Udany przedstawiciel tego wbrew pozorom trudnego gatunku powinien stworzyć iluzję, żebyśmy uwierzyli w istnienie bohaterów i lukrowaną rzeczywistość, w której miłość jest lekiem na całe zło. Efekt jest niestety odwrotny, zamiast zaangażowania w rozgrywające się na ekranie wydarzenia, to raz za razem rzuca się w oczy nieudolność twórców. Co to za komedia romantyczna, która uczucie przedstawia jak biznes, a główną postać męską w wyraźny sposób antagonizuje? Najgorszy z tego wszystkiego jest fakt, że przy braku odpowiedniego wyeksponowania satyrycznego charakteru opowieści, można odnieść wrażenie, że całość jest pochwałą hipokryzji (sic!). Warstwa satyryczna w ogóle nie wybrzmiewa i nic z niej nie wynika. Niektóre sceny wskazują na pastiszowe podejście do gatunku, tylko wygląda to na zupełnie nieprzemyślane, a chwilami wręcz przypadkowe. Tak jak cały wątek z parówkowym potentatem granym przez Wojciecha Mecwaldowskiego. Niektórzy pamiętają pewnie słynne Berlinki z filmów Porady na zdrady i Pech to nie grzech. Jak poślubić milionera? nie rzuca nazwami konkretnych firm, ale wyróżnia się rekordowym w polskim kinie użyciem słowa parówka.
Największe zarzuty można więc mieć do Karoliny Szymczyk-Majchrzak, która podpisała się pod scenariuszem. Problematyczne jest ukazanie upływu czasu, ponieważ poza określonym czasowo wstępem i zakończeniem, sceny następują po sobie w taki sposób, że wygląda to, jakby akcja toczyła się na przestrzeni kilku dni. Jest to bezsensowne z wielu powodów m.in. dlatego, że jedna z postaci zdąży w tym krótkim okresie przeżyć pogrzeb żony, wyjechać do Francji oraz oświadczyć się innej kobiecie. Nawet pokazywanie mieszkania bohaterki razi brakiem konsekwencji, ponieważ gdy twórcy w połowie filmu przypominają sobie, że trzeba pokazać biedę bohaterki, to zaczynają je filmować zupełnie inaczej niż na początku. Niektórzy bohaterowie znikają na pół filmu, żeby nagle powrócić, kiedy już prawie o nich zapomnieliśmy. W tym świecie kobietom imponują pieniądze lub pozerstwo i muszą z kimś być, bo same oczywiście nie dają rady. Już nawet nie wspominając o tym, że grana przez Małgorzatę Foremniak mentorka bohaterki jest najbardziej fałszywą i zakłamaną osobą w filmie. W dobie #metoo nawet w odrealnionym świecie komedii romantycznej opowiadać w taki sposób o kobietach i współczesnych singielkach – wstyd Pani Karolino.
W swoich poprzednich filmach Po prostu przyjaźń i Serce nie sługa Zylber szantażował emocjonalnie z gracją młota pneumatycznego. Teraz zrobił postęp i już tego nie robi. Nakręcił za to komedię romantyczną od początku do końca słabą, bezwstydnie promującą złe wzorce i nie poddającą ich szczególnej krytyce. Jeśli tak ma wyglądać kino rozrywkowe w Polsce, to najwyższy czas na emigrację.
Ilustracja wprowadzenia: fot. Ola Grochowska