w lesie dziś nie zaśnie nikt 2
w lesie dziś nie zaśnie nikt 2

W lesie dziś nie zaśnie nikt 2 – recenzja filmu! Ti amo

Pierwsze W lesie dziś nie zaśnie nikt było dość problematyczne pod kątem sequela. Bo mimo że o filmie było głośno, to do kin załapać się nie zdążył, a premiera Netflix została odebrana raczej średnio. Choć nikt do tej pory nie wmówił mi, że był on słaby, takie opinie były większością. Oczywiście poza tymi niewartymi nawet wspomnienia, były te, które mówiły o rzeczywistych wadach filmu. Że to u nas świeże, ale wychodząc poza polskie podwórko odtwórcze, że brak oryginalności, że nuda. Na szczęście Bartosz M. Kowalski, jak na pasjonata przystało, tych opinii posłuchał. Dzięki temu stworzył film, który pójdzie w jeszcze większe skrajności. Czytaj, spodoba bądź nie dokładnie jak pierwsza część, tylko bardziej.

Zaczyna się to bowiem od sekwencji… Ach, trudno mi będzie się poruszać po fabularnym poletku tej historii, nie wdając się w spoilery. Reżyser pobawił się konwencją, pograł na zaskoczenie i zaserwował nam kilka naprawdę niespodziewanych, ale i znakomitych momentów, które sprawiły, że dobrze ten film zapamiętamy, jednak nie jest łatwe zrecenzowanie go i wypisanie wszystkich zalet typowo bezspoilerowo. Dlatego wspomnę tylko, że film zaczyna się sceną absolutnie cudownej męskiej fantazji o swej koleżance z pracy. Jak to w takich przypadkach bywa, nasz zakochaniec jest jednak trochę mniej śmiały niż Wanessa, czyli obiekt jego westchnień. Jak mocnych już wiem, teraz możemy czekać na to, jak rozwinie się opowieść.

fot. Netflix

A rozwija się w sposób cudownie nieoczywisty. Jedziemy na malutki posterunek policji w zabitej dechami wsi, gdzie znajdujemy bohaterów z pierwszej części chwilę po feralnej nocy. Trzyma ich tam bohater Andrzeja Grabowskiego, ale nie do końca wiemy, w jaki sposób się tam znaleźli. Bo najwyższy rangą funkcjonariusz niby to tłumaczy, ale tak, że nie tyle nie końca rozumiemy, co niespecjalnie mu wierzymy. Zaraz po tym jednak, z nim i Julią Wieniawą jedziemy na wizję lokalną. A tam zaczyna się groza.

Zastanawiałem się trochę, w którą stronę może to pójść, ale w żadnym wypadku nie przyszedł mi choć zalążek pomysłu na fabułę, który ostatecznie został nakręcony. Spodziewałem się, że po znalezieniu jakiegoś mniej lub bardziej naciąganego pretekstu po prostu wrócimy do lasu i bohaterka Wieniawy znowu będzie ganiać się i bawić w kotka i myszkę ze swoimi poprzednimi oprawcami. Nic bardziej mylnego, reżyser rzuca tego typu myślenie, swoje i widza, w kąt dość szybko oferując niczym niehamowaną własną fantazję. W kilku momentach zadziała ona fantastycznie.

fot. Netflix

Głównymi bohaterami stają się postacie Zosii Wichłacz i Mateusza Więcławka, zbudowani na najbardziej jaskrawym, jak tylko się da, kontraście. który jest dokładnie w duchu wcześniej wspomnianej, fantastycznej pierwszej sceny. Ona jest piękna i twarda, on chciałby ją mieć, ale wstydzi się zagadać, w dodatku w akcji również pokazuje, że to ona w tej relacji ma większe sami wiecie co. Tak to jednak działa również do pewnego momentu, w którym reżyser łamie tę relację absolutnie cudownym twistem, definiującym nam na nowo tę dwójkę. Ale to nie jest ten, który jest w tym filmie najważniejszy.

Wszystko bowiem prowadzi i dąży do tego jednego rozwiązania fabularnego, które zmienia wszystko o 180 stopni. Film ewidentnie cały czas od niego dąży, a reszta elementów zdaje się zgrywać właśnie po to, aby to się mogło stać, ale twist wybrzmiewa. Jest znakomity, zmienia percepcję, konwencję, naprawdę wszystko, a przy okazji jest naprawdę dobrze umotywowany. To naprawdę wielka szkoda, że nie mogę powiedzieć, czego dotyczy.

fot. Netflix

Dobrze jest w tych elementach stricte krwistych. Z przyczyn oczywistych (mniejsza liczba bohaterów) jest oszczędniej, ale pomysłowo. Film się zmienia, zmienia się też ekranowe zabijanie, w pewnym momencie dochodząc do tego, że nie do końca jest tu już kogo posłać na łono Abrahama. Jedna ze śmierci, ta najbardziej związana z wątkiem romantycznym, jest szczególnie fajna. Tutaj znowu jednak, warto to zobaczyć samemu.

W pewnym momencie film próbuje się odnieść do współczesnych napięć społecznych i jest to rzecz, która jako jedyna jednoznacznie nie wyszła. W tej opinii jestem jednak w mniejszości. Wszedłem bowiem na wiadomo który portal żeby sprawdzić wiadomo którą ocenę, która jeszcze dość często robi za wyznacznik jakości, przed zrecenzowaniem tego filmu. Widząc 3,6/10 (może już się zmieniło, choć wątpię) wiedziałem jedno. Bardzo się cieszę, że mi się ten film podoba i że nie jestem odosobniony w tej grupie, co sprawia, że możemy się jeszcze kiedyś doczekać kontynuacji historii ze świata Bartosza M. Kowalskiego. Mam tylko nadzieję, że pomysły się mu nie skończyły.

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?