Na początku poznajemy głównego bohatera, czyli Willa (Kevin Quinn). To zbuntowany nastolatek z trudną przeszłością, który ciągle przenoszony jest do kolejnych rodzin zastępczych. Kiedy grozi mu pobyt w poprawczaku, okazuje się, że może spędzić czas na obozie religijnym. Chłopak szybko przystaje na tę propozycję i właśnie wtedy zaczyna się jego przygoda. Na obóz jedzie z nowo poznanym Georgem (Jahbril Cook), którego przedstawia jako swojego kuzyna.
Już w pierwszych chwilach pobytu na obozie Will zauważa Avery (Bailee Madison). Dziewczyna od razu wpada mu w oko, co jest początkiem romantycznej historii tych dwojga. Chłopak ukrywa przed nastolatką swoją prawdziwą tożsamość i nie opowiada jej o swojej przeszłości. Boi się, że jeśli powie prawdę, Avery nie będzie nim zainteresowana. Należy pamiętać, że jest to obóz religijny. Dla wszystkich uczestników niezwykle ważna jest wiara i Bóg. Dla wszystkich poza Willem. On jest tam tylko po to, by uniknąć pobytu w poprawczaku.
Nie da się oglądać tego filmu bez skojarzeń z High School Musical czy Camp Rock. Łączy je nie tylko to, że wszystkie są musicalami, ale też podobieństwo bohaterów czy sam fakt obozu. Z jednej strony jest to całkiem przyjemna podróż w czasie dla fanów wcześniej wspomnianych tytułów. Z drugiej jednak można uznać to za pójście twórców na łatwiznę i skopiowanie dwóch filmów, które osiągnęły ogromny sukces. Poza tym bohaterowie na początku trwania obozu przydzielani są do drużyn w sposób łudząco podobny do przydzielania czarodziejów do domów w Harrym Potterze.
Bardzo ważnym aspektem Tygodnia życia jest oczywiście muzyka. Wydaje mi się, że niezwykle trudno jest zrobić naprawdę dobry musical, więc doceniam nawet te, które po prostu nie są złe. Myślę, że tak jest właśnie w tym przypadku. Piosenki tematycznie pasują do fabuły i nieźle wpasowują się w konkretne momenty. Utwory nie zostaną może światowymi hitami, ale naprawdę przyjemnie się ich słucha.
Tydzień życia to lekki, niewymagający dużego zaangażowania film, który warto obejrzeć chociażby na poprawę humoru. Bohaterowie są uśmiechnięci, pogodni i po prostu miło się na nich patrzy. Choć fabuła jest dość przewidywalna i pozbawiona zaskoczeń, myślę, że można czerpać radość z oglądania tej produkcji. To kolejna historia o przyjaźni, miłości i przemianie, która do historii kina nie wnosi nic nowego, ale może wywołać uśmiech na twarzach widzów. Koniec filmu sugeruje, że prawdopodobnie pojawi się kolejna część, a ja chętnie ją obejrzę. W scenach, które pojawiają się w trakcie napisów, możemy obserwować, jak dobrze aktorzy bawili się na planie. Moim zdaniem przejawia się to też w finalnej, przyjemnie poprawnej wersji filmu.
Ilustracja wprowadzenia: Tydzień życia, Netflix