John Ronald Reuel Tolkien to postać kultowa. Na temat tego ciężko się spierać. Ojciec literatury fantasy, a tym samym postać, która położyła kamień węgielny pod gry i filmy tego rodzaju. Przetarł szlaki, pokazał twórcom jak budować nowe światy. Śmiem twierdzić, że nie byłoby dziś takiego Warhammera, Wiedźmina czy Dungeons & Dragons, gdyby nie on. W sposób nieskazitelny łączył swą fascynację lingwistyką oraz podania ludowe i komponował z nich całkiem nowe rzeczywistości, tak bardzo baśniowe a jednocześnie wiarygodne. Jednak pełne cukru zachwyty odsuńmy na razie na bok. Film, o którym mowa, nie jest bowiem rozwlekłym peanem wynoszącym pod niebiosa znanego literata. Jest dramatem, który ukazuje wiele barw życia, włączając w to jego najciemniejsze tony ze spektrum straty, zawodu czy śmierci bliskiej osoby. Możemy to zaobserwować już na samym początku filmu.
Tolkien, wespół z głównym jego zadaniem – to film biograficzny (chociaż dość urywkowo…), jest dramatem pełną gębą. Może nieszczególnie wymagającym – nie zapominajmy, że wytwórnia Fox należy do hollywoodzkiego molocha, Disneya… – ale porusza on wiele niełatwych zagadnień jak życie sierot, ostracyzm pośród dzieci w wieku szkolnym, miłosny zawód, wojna czy strata bliskich osób. Znalazło się nawet miejsce na przemycenie wątku niezrozumianego homoseksualizmu (hurr durr, przecież jak to – film w 2019 bez tego tematu?!). Zostało to jednak zgrabnie przedstawione i to – co szanuje – w sposób nienastręczający się widzowi, więc krzywdzącym byłoby oskarżenie twórców o wciskanie współczesnych motywów społecznych na siłę. Nawet zwieńczenie historii jest wyważone – nie dostajemy cukierkowego happy endu, widzimy, że nasz bohater jest poraniony przez życie, przytłacza go ciężar doświadczeń, jednak mimo to realizuje swoje cele i kroczy w przyszłość.
Ciekawie przedstawiono życie tytułowego bohatera, chociaż mam ambiwalentny stosunek do żonglowania retrospekcjami. Z jednej strony kolejne wspomnienia ukazują nam uczucia jakimi Tolkien darzy kolejne osoby oraz sytuacje, kiedy były u jego boku. I to jest jak najbardziej w porządku. Z czasem jednak to skakanie w czasie potrafi nieco nużyć i cieszyłem się, gdy żonglerka retrospekcjami sprowadzonymi do snów majaczącego, chorego Tolkiena na froncie wojennym się skończyła. I to pomimo naprawdę poruszających, chociaż chwilami nieco banalnych, historii o paczce najbliższych przyjaciół z wyższych sfer oraz miłości jego życia poznanej w miejscu, w którym istnienia namiętnej miłości raczej byśmy się nie spodziewali. Pochwalić tu jednak należy kostiumy, aktorów ról dziecięcych (!) oraz przedstawienie świata młodzieńczych lat Tolkiena. Te elementy naprawdę dopisały, a aktor wcielający się w młodego Tolkiena naprawdę mógłby ścigać się z Houltem w kwestii talentu aktorskiego. Sam Hoult nie dominuje jednoznacznie, chociaż też gra wdzięcznie. Przedstawienie historii i wstawki z efektami specjalnymi – nazgule jako metafora śmierci na froncie wojennym, pysk Balroga w płomieniach po wybuchu pocisku – również wymagają tu nadmienienia jako mocny element całej kompozycji. Zganić można by może nieco Lily Collins, która nie czaruje tak, jak można by tego oczekiwać. Ale to może akurat moje wrodzone malkontenctwo…
Tolkien to intrygujący dramat biograficzny. Nie polecam, jeśli jesteś wymagającym kinomaniakiem albo hipsterem i chcesz chodzić tylko na trudne dramaty. Bo to film prosty, w wielu miejscach ewidentnie puszczający oczko do fanów filmowego Hobbita i Władcy Pierścieni. Ale ta prostota i lekkie nakierowanie na typ odbiorców nie ujmuje historii. A jest ona ciekawa i dobrze opowiedziana. Przyznaję, że postać Tolkiena zawsze mnie fascynowała, był dla mnie absolutnym kocurem, jeśli chodzi o bycie poliglotą i twórcą. Dlatego też staram się jak mogę, by utrzymać w kagańcu mój subiektywny osąd, zarówno in plus jak in minus w odpowiednich aspektach produkcji. Jest to film, który potrafi poruszyć, chociaż nie odbija się od ścian w korytarzach umysłu zbyt długo. Warto go jednak polecić, zarówno fanom twórczości Ojca Fantastyki jak i osobom, które dotychczas znały go co najwyżej z zasłyszanego nazwiska. To film, który pokazuje nieco życia, a może nawet nieco… uczy? Ale to najlepiej ocenić samemu. Do czego serdecznie zachęcam!