Tick,tick …Boom to historia Jona – ambitnego kompozytora, którego marzeniem jest stworzenie musicalowego hitu. Za dnia pracuje jako kelner. Natomiast po godzinach pisze utwór, który ma podbić deski amerykańskich teatrów. Swoje dzieło życia stara się skończyć od lat. Czas przed premierą biegnie nie ubłaganie, a na Jonie ciążą kolejne presje: ze strony jego dziewczyny Susan, która chce rozpocząć nowe życie poza Nowym Jorkiem oraz przyjaciela Michela – który porzucił swoje marzenia o spełnieniu artystycznym na rzecz dobrze płatnej pracy. W tym wszystkim przewija się również epidemia AIDS, która zbiera ogromne żniwo. Jon w oczekiwaniu na swoje 30-ste urodziny zaczyna sobie zadawać pytanie co zrobić z czasem, który mu został? Czy rzeczywiście warto gonić i poświęcić wszystko to jedno marzenie? Historia to początki Jonathana Larsona, zanim świat poznał Rent.
Za reżyserię filmu odpowiada Lin-Miranda Maneul, który jest twórcą przebojowego Hamiltona oraz In The Heights. W roli Jonathana Jona Larsona zobaczymy Andrew Garfielda, a oprócz niego możemy ujrzeć także Alexandra Shipp, Bradley Withford oraz Robin de Jesus. Film powstał na podstawie musicalu o tym samy tytule, który skomponował Jonathan Larson – zdobywca trzech nagród Tony.
Tick,tick…Boom dla przeciętnego fana musicali może się okazać niezbyt znaną pozycją. Jednak Netflix w sposób przebojowym przedstawił ten musical – zupełnie inny niż może nam się wydawać. W swojej tematyce ten film, nie należy do najłatwiejszych. Porusza tematy które ówcześnie należałyby do tabu i jakie skutki ze sobą wiążą. Jako całość charakteryzuje się prostotą, nie mamy wydziwianych strojów, ani bajecznych historii. Po prostu grupa ludzi, którzy jak wielu z nas pędzą za marzeniami, a także czas, który biegnie nieubłaganie.
Przede wszystkim petardą i gwiazdą jednym całego filmu jest Andrew Garfield. Ja wiem, że niektórzy utożsamiają go na większą skalę ze Spider-Manem, jednak to właśnie w produkcji Netflix dał ogromny pokaz swoich umiejętności aktorskich i wokalnych. Energia, bije od niego od pierwszej do ostatniej minuty. Piosenka otwierająca 30/90 w tym wykonaniu wbija fotel. Charyzmatyczny, oddany swoim marzeniom, w pewnych kwestiach Piotruś Pan, który nie do końca radzadzi sobie z rzeczywistości. Andrew Garfield daje nam absolutną burzę emocji, jaka targa nim w procesie twórczym i towarzyszy w codziennych wzlotach i upadkach życia codziennego. Warto również, dodać, że Garfield spisał się naprawdę dobrze jako tancerz.
Co jest świetnie podkreślone w filmie to rozwój artysty w jakim jest Larson. Jonathan nie doczekał premiery jego kultowego Rent. W Tick,tick..Boom widzimy go dopiero jako początkującego tekściarza, który dopiero zdobywa swoje doświadczenie. Każda piosenka zawiera inne przesłanie. Larson w zabawny sposób opowiada o swojej pracy, czy blokadzie twórczej. Jednak też często porusza, temat śmiertelności, przez co musical dostaje w całości mocno ponury wydźwięk. Cały film jest również utrzymany w skromności, pozbawiony przepychu stawiający mocno na głównego bohatera i jego przyjaciół.
Netflix postawił wszystko, aby film stał się sukcesem. Zajął się adaptacją dość nietypowego musicalu, za reżyserię odpowiadał trzykrotny zdobywca nagrody Tony Lin-Manuel Miranda, a główna rola przypadła obecnie jednemu z najbardziej utalentowanych aktorów. Tick,tick..Boom to mieszanka uczuć, w niektórych momentach bawi w innych wzrusza. Autentyczność uczuć bohaterów sprawia, że żyjemy całą historią, która bez wątpienia nie jest ulotna. Boho Days jeszcze długo po obejrzeniu filmu można nucić, zwłaszcza w takie długie jesienne dni.
Ilustracja wprowadzająca: fot. Netflix