Ekipa nieśmiertelnych zabijaków musi znaleźć siły na kolejne starcie. Mają po nie wiedzieć ile lat, przeżyi kilka ciekawych wydarzeń i zmienili bieg historii. Co prawda łatwiej było przez to że kula w głowie nie przeszkadzała w osiągnięciu celu, ale jednak tego typu umiejętności też można wykorzystać gorzej. Ekipa dożyła jednakże czasów, w których w grę wchodzą koncerny farmaceutyczne, naukowcy i badania. Jak myślicie, co to będzie oznaczać?
W międzyczasie mamy dziewczynę, która podobną zdolność odkrywa nieco później, jak i rodzi się w naszych, bardziej teraźniejszych czasach. Grupa ją odnajduje i pomaga odnaleźć w otaczającym świecie z tego typu problemem.
Oczywiście cuda i dziwy takie jak nieśmiertelni ludzie nie mogą umknąć uwadze mądrych ludzi, którzy będą chcieli wykorzystać dobre, bo przecież nieśmiertelne geny. Jest to pierwszy problem, jaki ma fabuła tego filmu. Od samego początku pcha się w najbardziej oczywiste tropy, dotyczące tego typu wątków. Będą badać, to będą wiedzieć więcej, a produkcja przedstawi nam naszych biednych męczenników przeciw złemu światu. Nie doświadczymy w tej kwestii niestety nic, co nas zaskoczy. Szkoda, bo był potencjał. Potencjał, który widać w pozostałych, ledwie napoczętych wątkach.
Dużo było już filmów, które miałyby być czegoś początkiem, a same w sobie stawały się tylko rozstawieniem pionków na planszy, jednak tutaj mamy przypadek, jakiego dość dawno nie widziałem. The Old Guard wygląda bowiem nie jak teaser własnego sequela, ale jak zapowiedź całego uniwersum filmów. Napoczyna się tu całe mnóstwo wątków, wyciąga się je z różnych segmentów czasowych, żaden jednak nie ma czasu, żeby wybrzmieć i wygląda jak ogłoszenie widzowi, że gdy obejrzy ten film i go polubi, to może zobaczy następny. Taki, który dzieje się ileś lat wcześniej i pokazuje, jak nasza grupa w zgrabny sposób zmieniała historię świata. Największy problem tkwi właśnie w tym, że pokazuje się nam kilka potencjalnie interesujących rzeczy, ale średnio interesujące jest to, co oglądamy obecnie. Takie BvS, tylko w mniejszej skali.
Nie mają przez to okazji do popisu również aktorzy. Charlize Theron robi na tym ekranie co może, a wiemy, że może wiele, jednak nie jest to postać, którą będzie mogła chwalić się jakoś szczególnie spośród swego dorobku. Jak na główną protagonistkę filmu postać jest na tyle nijaka, że charyzma Theron nie pomaga. Plus jednak za nieprzesadne eksponowanie jej wdzięków. To, że nie gra się jakoś mocno wyglądem działa dobrze, szkoda jednak, że nie wyróżnia się niczym innym. Jeszcze gorzej ma Chiwetel Ejiofor, aktor, którego też w dobrze napisanej roli chętnie byśmy obejrzeli. Jest to jednak epizod, którego zasadności nie jestem w stanie sobie przypomnieć już podczas pisania tego tekstu (czytaj: 2 dni po seansie).
W pewnym momencie w filmie pokazana jest scena, w której grana przez Charlize Theron postać zawodzi jedną ze swoich współtowarzyszek. Nie wdając się w szczegóły i bez spoilerów powiem, że w jej wyniku nieśmiertelna kobieta zostaje skazana na iście prometeuszowskie wieczne cierpienie. Oglądając tę scenę, poziom mojego zainteresowania filmem znacznie wzrósł, miałem bowiem nadzieje, że scenariusz jakoś ciekawie ją ogra. A ograć ją może co najwyżej sequel, który powstanie tylko wtedy, jeśli polubimy i kupimy tego, niezbyt skomplikowanego akcyjniaka. Wtedy może będzie już lepiej.