Sama fabuła brzmi zachęcająco. Frank Hamer i Maney Gault zostają zdjęci z emerytury, aby dopaść parę zakochanych siejącą zamęt w Stanach Zjednoczonych. Przed Strażnikami Teksasu nie lada wyzwanie, ponieważ Bonnie i Clyde cieszą się dużą popularnością wśród mieszkańców Teksasu. Niektórzy z nich popierali działania buntowników jako symbol walki z systemem karnym. Clyde mścił się prawdopodobnie na systemie penitencjarnym za to, co musiał przeżyć w trakcie odsiadki. Zbrodnicze działania pary przerywają doświadczeni detektywi, których drogę do osiągnięcia celu śledzimy przez dwie godziny.
Po filmie można się było spodziewać ogromnej dawki napięcia, ale niestety, już od samego początku otrzymujemy nużącą i mało wciągającą akcję. Początkowe sceny rozwleczone do maksimum demotywują do dalszego oglądania i zamiast być wprowadzeniem do ekscytującego pościgu, stają się nudną połową filmu. Coś zaczyna się dziać dopiero po 60 minutach, ale coś to za dużo powiedziane. Historia nas nie wciągnie, nie znajdziemy tu prawdziwego pościgu charakteryzującego rasowe kino akcji, tylko męczące kroczenie ku finałowi, który także zawodzi. Brakowało w nim emocji i naturalności, może jakiegoś zapadającego w pamięć dialogu.
Skoro twórcy zdecydowali się na rezygnację z typowych elementów kina sensacyjnego, to zapewne chcieli bliżej przedstawić sylwetkę dwójki legendarnych stróżów prawa. I to udaje się niestety tylko częściowo. Postać grana przez Woody’ego Harrelsona opowiada o pracy Strażników Teksasu, ale dzieje się tak w zaledwie jednej scenie. Przemówienie Maneya wtedy jest jednym z najlepszych elementów filmów i ogromna szkoda, że psychologiczne aspekty pracy policjantów zostają potraktowane po macoszemu. Zabicie kobiety, kwestie dobra i zła przewijają się w dialogach bohaterów, ale przez ich skrótowość sylwetki bohaterów wydają się być obce.
Chemia między bohaterami jest widoczna i sprawia, że pomimo nudnej i męczącej akcji da się ten film jakoś oglądać. Zawdzięczamy to Kevinowi Costnerowi i Woody’emu Harrelsonowi, którzy po raz kolejny pokazują, jak wysokiej klasy aktorami są. Jedynym mankamentem jest tu nierówność postaci, wynikająca w moim odczuciu z konstrukcji scenariusza. Postać Woody’ego została lepiej rozpisana, to on ma ciekawsze wypowiedzi, w których nawet pojawiają się humorystyczne wstawki. To on rozpoczyna każdą (próbującą być) filozoficzną dyskusję. Frank Hamer grany przez Costnera pozostaje w cieniu tej postaci i jest momentami zbyt sztywny, mrukliwy. Ciężko stwierdzić, czy taki był zamysł autorów scenariusza, czy jest to jednak jedna z odrobinę gorszych ról Costnera. Harrelson niezaprzeczalnie błyszczy, a miłym akcentem w produkcji jest także występ Kathy Bates jako gubernator Ma Ferguson. W filmie pojawia się parę minut, ale mimo to można zauważyć, że wykreowała postać silnej, niezależnej pani polityk. Kim Dickens jako żona Hamera w swoim epizodzie także wypada nieźle, choć nie ma żadnego wpływu na akcję.
Klimat lat 30 XX. wieku został bardzo dobrze oddany dzięki aspektom motoryzacyjnym i ubiorowi bohaterów. Tak samo dobrze pokazana zostaje fascynacja ludzi zabójczymi kochankami, która zostaje ukazana zarówno w sposób dosadny, jak i subtelny. Jesteśmy świadkami szaleństwa ludzi widzących martwe ciała kochanków, a jeszcze wcześniej w tle przewijają się słowa otuchy i wsparcia od fanów dla Bonnie i Clyde’a. Film przedstawia ich kult, potępiając zarazem dzięki duetowi detektywów ich działania. Romantyczny mit mimo to przetrwał i w tym dziele, choć parę razy wybrzmiewa brutalność Bonnie i Clyde’a.
The Highwaymen mógł otrzymać w przyszłości miano kultowej opowieści o dwójce wybitnych Strażnikach Teksasu, ale przez nużącą akcję i brak zagłębienia się w psychikę detektywów szanse te zostały zaprzepaszczone. Produkcji Johna Lee Hancocka daleko do hitu z 1967 roku, a w pamięci po seansie pozostanie przede wszystkim niesmak, jak potraktowano tak dobrą historię. Wielka szkoda, bo potencjał był ogromny.
Ilustracja wprowadzenia: materiały promocyjne Netflix