The END – recenzja filmu! Słabo pograne

Pogrzeb znanej i lubianej osoby, takiej jak popularny reżyser filmowy, nie jest raczej zbyt dobrą okazją do celebryckiego lansu. Co prawda paparazzi chętnie na takowe wpadają, by na kolejnym plotku, pudelku czy tym podobnym utworzyć galerię osób, które akurat za zmarłym płakały, ale umówmy się, tutaj kreacji jak na czerwonym dywanie nie ma, a insta stories raczej nikt nie nagrywa. Może to właśnie dlatego tego typu wydarzeniem zaczyna się film Tomasza Mandesa. The End bowiem, reklamowany jako obnażenie celebryckiej hipokryzji, zaczyna się raczej spokojnie. Jasne, są jakieś niesnaski, konflikty  i wyzwiska, ale wszystko zaimplementowane raczej dość powściągliwie w mowy pogrzebowe i czarne stroje. Będzie to jednak najbardziej subtelny rozdział całego filmu.

Pandemia, wkradając się w życie celebrytów, zabrała im dużo możliwości uzyskania dochodu. Dlatego też, trzeba sobie było poradzić z kamerką z laptopa, względnie jakąś lepszą oraz własnym, ładnie urządzonym na drugim planie w jej oku kątem. Stąd selftape’y, #hot16challenge2 czy wszelkiego rodzaju rozwój działalności internetowej. Tutaj dostają oni program, w którym przed kamerą mają rozwiązać zagadkę. A właściwie powinni ją rozwiązać, bowiem istnieje ona tylko teoretycznie, będąc pretekstem do kolejnych sprzeczek i wytykania hipokryzji. Bardzo wielkimi literami.

fot. materiały prasowe/Monolith

Mandes ma dużo dopowiedzenia tabloidowo, jednak dużo mniej reżysersko i z tego biorą się wszystkie zgrzyty, jakie nie do końca pozwalają dobrze bawić się na tym filmie. Podczas seansu ma się wrażenie oglądania dwóch różnych produkcji. Fabularyzowanej o jakiejś grze, która zawsze szybko znika, oraz dokumentalizowanej, w której na kamerkach są gadające głowy wyrzucające sobie nawzajem co już to nowe, mniejsze lub większe aferki. Najlepiej widać to w scenach, znanych z trailera, w których wspomniany program wyglądał, jako naprawdę zabójcza gra, rodem z powieściowej trylogii Andersa de la Motte czy filmów takich jak Nerve, a nomen omen nie jest niczym w żadnym stopniu emocjonującym. Reżyser nie jest w stanie sprzedać nam tej wizji, bo chce opowiadać o czymś zupełnie innym. A gdy postać Pauliny Gałązki wykrzykuje, że to nie jest gra, to jest pi****one życie, mogłaby mieć na myśli motto filmu, jego tematykę. Niestety, nie ma.

Zobacz również: Free Guy – recenzja filmu. Będę grał w grę

Najlepsze tego typu growe historie w popkulturze często korzystają z motywu, w którym łączą uczestników z ich przeżyciami prywatnymi, za które wspomniana rozgrywka ma być karą, tutaj jednak takie wprowadzenie się nie udaje. Tak, jak wspomniałem, może to być zabieg celowy, a cel ten jest wrzucony w usta bohaterki Pauliny Gałązki, ale może być również po prostu nieudanym scenariopisarstwem. Wątpliwości nie ma już jednak w drugim elemencie, jakim jest poważny brak subtelności. Tutaj, jeśli postacie mają do siebie zarzuty, wywalają je po prostu, kawa na ławę, w momentach, które scenariusz na to przeznacza. Nie silimy się na jakieś wplecenie wzajemnego obrzucania się błotem w historię, na nadanie mu jakiegoś emocjonalnego backgroundu, od razu idziemy do brzegu. Tak jakby twórca skryptu chciał po prostu dać upust swoim emocjom.

fot. materiały prasowe/Monolith

O tyle bardziej szkoda, że tego typu formuła nie daje specjalnie się wykazać aktorom. A przed kamerami przecież siada bardzo utalentowana paczka, która byłaby w stanie pograć więcej, niż króciutką symfonię rozpusty i wyzwisk, którą mamy tutaj. Całość nie klei się tym bardziej, że tutaj akurat twórcy nie poszli w pudelkowe stereotypy i każda z postaci ma kilka cech, którymi można by pograć.

Zobacz również: Dziewczyny z Dubaju – oto pierwszy teaser filmu!

Nie czułem, żebym podczas tego seansu mocno stracił czas, jednak to samo mogę powiedzieć o wyniesieniu czegoś z sali kinowej czy przeżyciu, które jakoś mnie wzbogaciło. Cały czas, w pojedynczych scenach myślałem sobie, jak złoty ten film mógłby być, gdy dać go naprawdę utalentowanemu i mającemu większy dystans do celebryckich występów twórcy. Tomasz Mandes jednak, bardziej chciał niektórym kolegom po fachu coś wygarnąć, niż zrobić porządny film. A to chyba lepiej robić prywatnie przy kawie, nie w kinie.

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?