Szybcy i wściekli 9 – recenzja filmu! Bessa w kosmosie.

Troszkę czasu zajęło mi zrozumienie fenomenu serii Szybcy i wściekli, bo dokonało się to mniej więcej na etapie premiery poprzedniej, ósmej części. Nie chodzi o to, że to ona była tą, która wszystko zmieniła, a raczej o umieszczenie tego wydarzenia na życiowej osi czasu. W czasach głównie nostalgicznych i bezpiecznych filmowych świecidełek seria z własnym stylem i wyróżniającymi ją konkretnymi cechami była czymś, co naprawdę może zadowolić. Dobrze jednak, że na etapie przekonywania się do tej serii były takie filmy jak szóstka czy siódemka, a nie jak ten nowy. Dziewiąta część jest bowiem nieco inna. Inna w złym i wychodzącym poza tożsamość Szybkich i wściekłych znaczeniu.

Film zaczyna się retrospekcją, w której młodego Doma Toretto dość mocno podobny do Kyliana Mbappe. Pokazuje ona ważne wydarzenie z dzieciństwa naszego herosa i jego brata Jacoba. Szybko okazuje się, że wspomniane wydarzenia będą osią centralną tego filmu. Od początku jednak widać jak po macoszemu traktowana jest tu fabuła. Przez cały seans nie byłem w stanie się połapać, kto z kim i o co walczy w tej pretekstowej historii. Nijakie są charaktery czarne, nijacy są ci dobrzy a największe pod względem aktorskim gwiazdy tego filmu, Charlize Theron i Helen Mirren są wspomnianymi wcześniej świecidełkami. Ktoś sobie przypomniał, że były wcześniej, są i tu, ale ich rola jest ograniczona, a występ nie ma żadnego znaczenia. Charlize zostaje paskudnie niewykorzystana już drugi film.

Wszystko miało się bowiem, jak wcześniej wspomniałem, toczyć wokół konfliktu braterskiego, będącego dopełnieniem tego, co stało się wiele lat wcześniej. Problem z nim jest jednak taki, że obecne motywacje Doma i Jacoba wyglądają słabo, a cała intryga filmu, w której od samego początku nie wiadomo do końca komu i o co chodzi, sprawia, że całość wygląda jeszcze bardziej blado. Fajnie, że latamy samochodami na lianach czy bawimy się w kosmos, ale nie ma w tym filmie krzty dobrego scenariusza. A to, choćby z racji charyzmatycznych postaci, czasem się tej serii udawało.

Choćby nie wiem jak się starano, brak The Rocka i Jasona Stathama odbiera temu filmowy pokłady charyzmy tak wielkie, jak wielki jest biceps tego pierwszego. Nie wiem, czy Hobbs and Shaw był dużo lepszy pod kątem czysto filmowy, jednak dobitnie pokazał, że seria bez Vina Diesela jest w stanie dalej być interesująca i dać sporo funu. W drugą stronę jednak, działa to nieco gorzej.

(from left) Dom (Vin Diesel) and Jakob (John Cena) in „F9,” directed by Justin Lin.

Od początku wspominano tu o kosmosie. Ekipa Doma miała tu polecieć w kosmos i tym najchętniej sprzedawano ten film. Z wyścigów ulicznych do samochodów na orbicie. Czy ta scena w filmie jest? No jest. Czy jest w jakikolwiek sposób interesująca? W żadnym wypadku. Na tyle, na ile Tyrese Gibson ją cały ten film teasuje, czeka nas spore rozczarowanie.

Szybcy i wściekli 9  to ta część serii, która zgubiła wcześniej widziany w niej fun na poziomie totalnie niespotykanym. Jeśli każda poprzednia dawała Wam dużo radochy, tutaj wchodząc na sale musicie się niestety nastawić na srogie rozczarowanie i brak choćby połowy pozytywnych odczuć, jakie towarzyszyć mogły Wam podczas poprzednich seansów. W zapowiedzi są już części z dziesiątką i jedenastką, jednak najpierw mam nadzieję, że w Universalu zbiorą się i zastanowią, co tutaj zawiodło. A potem, że będą w stanie wyciągnąć wnioski, które doprowadzą do odwrócenia trendu.

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Więcej informacji o

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?