Film w reżyserii Mary Lambert opowiada o popularnej pisarce, Sophie Brown, której najnowsza powieść nie spodobała się czytelnikom. Autorka podłamana reakcją fanów udaje się do Szkocji, by odpocząć od nieprzyjemnych wydarzeń i zresetować umysł. Na miejscu zakochuje się w tamtejszym zamku i postanawia, że go kupi. Posiadłość ma jednak upartego właściciela, Mylesa, który nie chce sfinalizować sprzedaży. Gdy Sophie wprowadza się do nieruchomości, jej nowy współlokator, Myles, robi wszystko, by wyrzucić jej z głowy pomysł na zakup jego domu.
Jak już każdy się domyślił – tak, między bohaterami rodzi się cudowna, wielka miłość. Zaczyna się jednak od niechęci Mylesa do Sophie (i widza do filmu). W rolach głównych wystąpili tu Brooke Shields i Cary Elwes. Ich postacie nie wzbudzają sympatii, a gra aktorska właściwie całej obsady pozostawia mnóstwo do życzenia. Wszystko jest tak sztuczne, wymuszone i nieśmieszne, że momentami naprawdę trudno się na to patrzy.
Niestety słabo wypadła też scenografia, która czasami choć trochę ratuje świąteczne produkcje Netflixa. Niekiedy bywa też tak, że mimo przewidywalności, filmy te i tak przyjemnie się ogląda. W wypadku Świątecznego zamku jest wręcz przeciwnie – bo wiemy, jak beznadziejnie wszystko się potoczy. Na plus zaliczyć można nawet przyjemną momentami muzykę i sam pomysł, który, gdyby lepiej zrealizowany, mógłby okazać się całkiem ciekawy. Niestety zamiast świątecznego sukcesu wyszła ruina, której oglądania serdecznie nie polecam.
Ilustracja wprowadzenia: Świąteczny zamek, Netflix