Sweat – recenzja filmu Magnusa von Horna. Bez filtra

Jeszcze nie tak dawno z mniejszym lub większym powodzeniem Netflixa podbijał Prime Time Jakuba Piątka z Bartoszem Bielenią w głównej roli. Ukazywał on outsidera, który czekał na swoją atencję, mając do przekazania światu jakąś nowinę na wizji. Tym, co najlepiej w tej produkcji wybrzmiało, był fakt, że reżyser zgrabnie pokazał, iż finał tej historii w postaci wyznania i wyłożenia nam na tacy celu wizyty bohatera Bieleni w studiu nadaje się tylko do prasy kolorowej. Że istotą tej historii jest fakt, że wszystko rozeszło się po kościach, choć wcale nie musiało. Choć Sweat to film pod każdym względem z innego bieguna, ze wspomnianym dziełem łączy go podobny brak tabloidowości, który odnajdzie się równie dobrze. Nawet pomimo faktu, że tu główna bohaterka na afisz pchać się specjalnie nie musi. Pchają ją wszyscy inni.

Zaczyna się to wszystko w warszawskim centrum handlowym Blue City, jednak biada tym, którzy po nieco chaotycznie nakreślonym wstępie spodziewają się podobnie krzykliwego filmu. Sylwia Zając, bo tak nazwano tu naszą trenerkę, daje szybki popis umiejętności, pokazuje parę ćwiczeń, pozdrawia widzów, po czym od razu zabiera nas do swojego życia. 600 tysiecy followersów jest, ale żaden z nich przecież nie kupi mamie prezentu na urodziny i nie wyprowadzi psa. Wraz z kamerą podążającą za nią krok w krok szybko dostajemy bilet do samotni Sylwii. Widzimy tą zewnętrzną, ale wszystko, co najciekawsze płynie z tej wewnętrznej.

fot. materiały prasowe / Gutek Film

To, co najbardziej intryguje i działa w tym filmie to jego kameralność. Jeśli ktoś idzie oglądać typową instagramerkę i podpisuje się pod ostatnio głośną wypowiedzią Agnieszki Kaczorowskiej o modzie na brzydotę, będzie rozczarowany. Von Horna w żadnym momencie nie interesują filtry, a opowiedzenie historii samotnej kobiety sukcesu, na przykładzie kilku, mniej lub bardziej codziennych życiowych sytuacji. Fabuła nie jest wielowątkowa, nie ma wielu bohaterów i głośnych wydarzeń. Bohaterkę obserwujemy właściwie tylko kilka dni i przy kilku zdarzeniach. To działa, bo każdemu z nich poświęca się odpowiednio dużo uwagi.

Zobacz również: Prime Time – recenzja filmu. W szkiełku jakąś nagrodę wręczali…

Mamy wątek stalkera onanisty, który jest zdecydowanie najciekawszym i bardzo zgrabnie łączy się z całą resztą filmu. Jeden psychofan siedzi bowiem w samochodzie pod blokiem naszej bohaterki i ją obserwuje, dokonując jednocześnie samogwałtu. Zanim jednak wejdziemy do jego samochodu, przyjdzie nam się zastanowić, czy aby na pewno nie jest on wytworem jej obsesji. Reżyser celowo nie wkłada mu do ust praktycznie żadnych słów, a na sam koniec tej tajemniczej relacji wysnuwa najsmutniejszy wniosek całego filmu. W świetnie zawiązanych scenach daje trenerce pokazać empatię i chorą wręcz potrzebę bycia zauważonym. Nie przez 600 tysiecy followersów i ich serduszka, a przez kogokolwiek w realu. Prowadzi to do naprawdę dołujących wniosków.

fot. materiały prasowe / Gutek Film

Wszystkie te emocje znakomicie wybrzmiewają przez popisy aktorskie Magdaleny Koleśnik. Aktorka znana wcześniej raczej z drugich planów różnych produkcji wyrasta nam w ostatnich miesiącach na prawdziwą gwiazdę. Trudno się jednak dziwić, bo w roli Sylwii jest absolutnie znakomita. Fantastycznie rozumie ton filmu, a także to, co chce on przekazać, a wszystkie trudniejsze sceny, których ma niemało, wygrywa bezbłędnie. W każdym momencie naszego ekranowego spotkania z nią czujemy potrzebę posiadania czyjejś uwagi, tak obsesyjną, że aż powodującą dyskomfort i rodzącą się nawet w najbardziej absurdalnych sytuacjach. Nagroda w Gdyni, za którą po radosnej twórczości w stylu nagrodzenia roli Magdaleny Boczarskiej w Piłsudskim, należy kapitułę Złotych Lwów pochwalić, tylko to potwierdza.

Zobacz również: Sexify – recenzja serialu Netflix. Sekso polo

To mogło się nie udać. Często w polskim kinie pojawiają się problemy z odpowiednią wrażliwością w podejmowaniu podobnych tematów. Tak jak w przestrzeni publicznej, tak i w kulturze często samotność na instagramowym szczycie jest filtrowana przez pudelkowo krzykliwe, idące na klikalne tytuły podejście. Von Horn natomiast wykorzystuje swoją bohaterkę do pójścia pod prąd i powiedzenia o swoim problemie głośno, ale wyraźnie stłumionym głosem. Dlatego też, choć morał płynący z tej historii nie należy do oryginalnych, wybrzmiewa lepiej. Anna Kalczyńska, prowadząca finałowe spotkanie w Dzień Dobry TVN mogłaby go przecież np. nie przeżyć. Byłoby tabloidowo i głośno, ale nie byłoby ludzko. Tak, jak u jednego świra, który nie radząc sobie z samotnością, zastrzelił Roberta De Niro…

Na Sweat zapraszamy Was do kin już od 18 czerwca!

Zdaniem innych redaktorów:

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?