Pamiętacie Skywalker. Odrodzenie? Tylko chwila o tym potworku i już cisza, bowiem myślę, że nie tylko mnie do tej pory podnosi on ciśnienie. Był to jednak generalnie podobny case. Na koniec roku wychodził film wielkiej franczyzy, w którym nawrzucano wszystkiego i który chciał umyślnie posprzątać, po nieco innym spojrzeniu Ostatniego Jedi. Tam jednak to się zaczęło sypać na seansie, nie w promocji, bo to dopiero w kinach zobaczyliśmy, z jakim świecącym fanserwisem półproduktem mamy do czynienia. Uspokoję od razu, choć Bez drogi do domu można od biedy wrzucić do jednego worka, jest filmem zdecydowanie lepszym. Przynajmniej do pewnego czasu.
Tu dochodzimy do trylogii pająków MCU. To filmy, które delikatnie, ale jednak wyróżniały się na tle innych. Tom Holland i jego Peter Parker był bowiem zawsze nieco bardziej przyziemny, a problemy, które dawały się mu we znaki w filmach, odstawały od wielkich dylematów jego kompanów. On ratował świat, po czym zaraz chciał do szkoły, do cioci May, do MJ. Choć bardzo wiele przeżył i widział, chłopak dalej ma 17 lat i chciałby poczuć troszeczkę więcej straconej normalności. Problem w tym, że po wydarzeniach z Far from home mieć jej już raczej nie będzie mógł. No, chyba że…
W początkowej fazie film dalej eksploruje te wątki i robi to naprawdę udanie. Peter musi się pozbierać po jednych wydarzeniach, jednak robiąc to, młodzieńcza fantazja i brak rozwagi pcha go w gorsze kłopoty. Dzieje się to za sprawą jednego zaklęcia, które niesie za sobą niepożądane skutki uboczne. Przy okazji kolejnego załamania czasoprzestrzeni zapomnienie o tożsamości człowieka pająka zostanie zrozumiane opacznie. A przez to sprowadzi mu na głowę przybyszy z innych wszechświatów.
Naprawdę bardzo chciałem ten film polubić. Dlatego też pozytywne emocje wywołał u mnie fakt, że na początku się to nawet udawało. Tom Holland z Zendayą znowu byli super, ich interakcje ze Strange’em fajnie się zazębiały, a i fabuła zdawała się do czegoś brnąć, próbować wydłużyć filmową drogę naszego Petera. Potem jednak powoli, acz sukcesywnie Bez drogi do domu zaczyna ujawniać swoje prawdziwe oblicze. Pokazuje, że właściwie to trochę jest takim Skywalkerem. Odrodzeniem. W końcu zaczyna bowiem świecić bezwstydnym fanserwisem.
Z uwagi na wspomniane próby odcinania się od kampanii, nie stwierdzę do końca, za co czytelnicy będą mnie ścinać i co mogą nazwać w tym tekście spoilerem, a obiecałem recenzję bezspoilerową, więc najbardziej naokoło jak się da. Wiemy, że pojawią się tu postacie znane z dwóch filmów o Niesamowitym Spider-Manie (zapamiętajcie, Niesamowitym) oraz trylogii Raimiego. Wiemy również, że będzie to wstęp do stanięcia w szranki z marvelowym multiwersum w kinie. Jedno i drugie od razu zaczyna uwypuklać trudności, z jakimi twórcy tych filmów będą sobie musieli poradzić. Pierwsza to oczywiście fakt, że scenariusz wychodzi z dyskusyjnie słusznego wniosku, że widzowie już przecież znają i lubią wskakujących na ekran gości. Stąd wynika pewnie przekonanie, że marginalizowanie ich roli nie będzie przeszkadzać. Dlatego też znane twarze, choć nie zabierają historii Parkera Hollanda (co akurat jest dużym plusem) często nie wnoszą wiele, poza słabo umotywowanym mordobiciem. Długo do niego nie dochodzi, co intryguje, dlatego gdy już jest, trochę przestawia skrupulatnie budowane fabularne klocki. A nie jest to ostatni raz, gdy to się w tym filmie dzieje.
Zawsze zastanawia mnie, dlaczego mówi się, że w tego typu filmie muszą wystąpić obligatoryjnie napchane i napompowane sceny akcji. Tutaj jest ich dużo, a nie stanowią praktycznie żadnej wartości dodanej. Wszystkie są brzydkie, monotonne i raczej do szybkiego odbębnienia i zapomnienia. Naprawdę, pomijając Shang-Chi, które efektowną kopaninę miało w genach, a mimo to nie zawsze dowoziło, przypomnijcie mi choć jedną udaną scenę akcji w MCU. Taką, która byłaby oryginalna, dobrze nakręcona czy wniosła coś interesującego. Cofać trzeba się będzie coraz głębiej. Dlatego też zastanawiam się, czy nie jest to moment na przedefiniowanie formuły. Pewnie to czcze prośby, ale taka mała sugestia.
Najgorsze jednak dopiero przed nami. Najbardziej boli bowiem to, jak bardzo ten film nie udaje, że jego historia ma znaczenie. Jasne, znowu na postaci Toma Hollanda odciska się jakieś piętno i daje mu do zrozumienia nieco więcej ze swej superbohaterskiej odpowiedzialności, ale film cały ten bagaż doświadczeń potrafi momentalnie wyzerować, po obiecującym początku nie dając doprawdy nic. Są tu dwa momenty z emocjonalną wagą, która mogłaby zadziałać, jednak obydwa zostają koncertowo zepsute. Jeden przez kiepski konflikt idei, drugi natomiast, przez jedno z najgorszych zakończeń, jakie kojarzę z filmów MCU. Bomba przygotowana na finał zostaje rozbrojona z ładunku emocjonalnego dosłownie w kolejnej scenie. Nawet Avengers po Infinity War przeczekali choć jeden film.
Choć po dobrym początku tym razem można było się spodziewać udanego seansu, w późniejszym etapie Spider-Man: Bez drogi do domu ujawnia swą prawdziwą twarz. To film, w którym produktowość i potrzeba pokazania następnych dusi wszystkie ciekawe pomysły i oryginalność. Jasne, znajdą się pewnie fani, którzy po zobaczeniu całego tego miszmaszu wyjdą zachwyceni, bądź tacy, których chwycą wszystkie smaczki i odniesienia w nim zawarte. Cały czas wydawało mi się jednak, że ważniejsza w tym wszystkim jest droga Petera Parkera, tak jak swego czasu ważniejsza była droga Kapitana Ameryki w Civil War. Tu, mimo początkowych starań, po dwóch krokach w przód człowiek pająk bezpiecznie cofa do miejsca, w którym stał na początku. I które na pewno da mu okazję do wpuszczenia do swojego wszechświata większej liczby nowych bohaterów.
A mi się wydaję ( mimo, że seans jeszcze przede mną ), że dziennikarze którzy oglądali jako pierwsi cały seans i jednogłośnie WSZYSCY dali pozytywne opinie będą mieli rację. Czy aby na pewno nie skresliles filmu jeszcze przed obejrzeniem ?
Nie, filmu nie skreśliłem przed seansem. Jeśli już, to trochę przekreśliłem jego dobrą ocenę w trakcie, a właściwie w samej końcówce. Jak również będziesz już po, to możemy o tym porozmawiać szerzej 🙂
W porządku. Na pewno dam znać o swoich odczuciach 🙂
Pozdrawiam
Witam, film naprawdę bardzo dobry. Każdy ma prawo komentować i wypowiadać się w danym temacie ale niestety jak komuś nie odpowiada dany gatunek i przekaz to w taki Właśnie sposób opowie co Pan. Może Pan powie jaki film zasługuje na Pana uwagę i pozytywną recenzje ? Dziwne w tym wszystkim że większość widzów była i jest zachwycona tym filmem.
Pozdrawiam i życzę kolejnych „trafnych” przemyśleń i recenzji.
Większość ma zawsze rację. Od lat to widać, np. w sejmie 😀
Niestety tą „większość” w Sejmie wybrała mniejszość.