Głównymi bohaterami filmu są Ruben Stone, w którego rolę wciela się Riz Ahmed. Znany jest on między innymi z udziału w takich produkcjach jak Venom czy Jason Bourne. Obok jego partnerka Lou, czyli Olivia Cooke znana z Player One czy Bates Motel. Para tworzy metalowy zespół, który aktualnie jest w trasie i planuje nagranie swojego albumu. Surowa, głośna i ciężka muzyka to ich element rozpoznawczy. Wydaje mi się jednak, ze autorzy przedstawili ich nieco jako 'metalowych artystów’. Mam na myśli fakt, że tego typu brzmienia są z reguły uporządkowane. Chaos i potworny hałas to kluczowe elementy, ale mimo wszystko mają one swój podział i sekwencję. Tutaj nie wiedziałem czego w zasadzie słucham. Koniec końców, jak to zwykle w filmach bywa, oboje natrafiają na problem, który całkowicie zmieni ich życie oraz relację. Dla tych, którym ruszyła już wyobraźnia, nie, Lou nie zachodzi w ciążę.
Wielu z nas marzyło o karierze muzyka. Ona nigdy nie zaczyna się kolorowo. Ruben i Lou stali przed taką właśnie szansą, ponieważ ich popularność rosła, a debiutancki krążek był w ich zasięgu. W pewnym momencie jednak, główny bohater grający na perkusji, zaczyna tracić słuch i po wizycie u laryngologa okazuje się, że sprawa jest nieodwracalna i będzie się pogarszać. Osobiście miałem nieco do czynienia z ich środowiskiem, a muzyka stanowi kluczową część mojego życia. Nie chcę sobie nawet wyobrazić przez co przechodził Ruben, a twórca tego pomysłu to jakiś sadysta. Poważnie mówiąc, sam początek filmu sprawił, że nie przez te kilkadziesiąt minut nie istniało nic innego dla mnie, tylko ta historia.
Wielu bez wątpienia powie, że ten film niczego nie wnosi do ich życia lub po prostu jest „dobry” i na tym skończy się ich rozmyślanie nad jego sensem. Dla mnie jednak, chociaż nie wiem do końca czemu, okazał się bardzo osobisty. Nie gram na perkusji, moje życiowe marzenie nigdy nie legło w gruzach przez wypadek związany ze zdrowiem. Z jakiegoś jednak powodu można utożsamić się z Rubenem, a jego postępująca niepełnosprawność może stanowić odzwierciedlenie naszych osobistych problemów. Jak się zapewne domyślacie, on podjął walkę. Cała więc opowieść opiera się przede wszystkim na pokazaniu co przeżywa taki człowiek, jak wygląda jego wdrażanie się w nową codzienność, w której słuch przestał wysyłać jakiekolwiek bodźce, sygnały.
Ponad to wszystko dostajemy idącą ramię w ramię z historią, bardzo wyrazistą przenośnię, która od czasu do czasu wychyla głowę zza tego dramatu i przypomina spojrzeniem Rubena, że to dzieje się naprawdę. Każdy może natrafić na problem, z którego nie ma wyjścia. Rozwalanie przypadkowych rzeczy, krzyk i frustracja niczego tutaj nie zmieniają. Masz dwa wyjścia, taplać się w tym nonsensie albo wziąć się w garść.
Sound of Metal może niektórym zalatywać niepotrzebnie artystycznym klimatem. Mam na myśli, że może być zbyt abstrakcyjny. Osobiście nie potrafię oglądać filmów, które wymagają szukania jednej śrubki w wielkiej maszynerii zwanej „to jest przenośnia, handluj z tym”. Wydaje mi się jednak, że tutaj to, co jedni mogą nazwać zbędnym czy sztucznym, ja nazwałbym klimatem. W mojej opinii to kluczowy element.
Ciekawym zjawiskiem, jakie zaobserwowałem w tym filmie, był fakt, iż w pewnym sensie przebito się przez czwartą ścianę, ale absolutnie nikt nie zwrócił się bezpośrednio do nas czy nie spojrzał w kamerę. Podczas pracy Rubena nad samym sobą i swoją niepełnosprawnością, jego znajomy, który również cierpiał z tych samych powodów, zaproponował mu pewnego rodzaju terapię. Powiedział, że z samego rana, gdy tylko wstanie, będzie czekała na niego kawa i pączek oraz mały pokój. Wewnątrz jedynie krzesło, stół oraz notatnik z długopisem. Joe (Paul Raci), bo tak miał na imię, poprosił, aby siedział tam w bezruchu, sam ze sobą. Jeżeli nie jest w stanie zwyczajnie wytrzymać, niech pisze, aż będzie w stanie przestać i wrócić do medytacji. Warto przetestować ten sposób, aby sprawdzić czy jesteśmy w stanie odnaleźć spokój.
Nikt nie wkroczył z postulatami lewej, prawej lub „lewo-prawych-centrowników”. Problem, jego przebieg, finał. Wiele wątków, ale ten sam sens i zwrócenie uwagi widza na to, co przeżywał Ruben. Zachęcenie do refleksji, propozycje rozwiązania. Sound of Metal to od początku do końca film, któremu niczego nie brakuje. Techniczna i artystyczna strona na najwyższym poziomie. Nie chcę i nie zarzucę mu absolutnie niczego. W mojej ocenie to pozycja obowiązkowa. Bezdyskusyjnie znajdzie się na mojej półce, ponieważ dał od siebie sporo, a wymagał jedynie tego, co każdy film tego typu. Absolutny rozjazd w moim porządku, ale z chaosu zawsze może zrodzić się coś nowego, potencjalnie lepszego. Pozwolę mu na to jeszcze nie raz, bo zaznanie spokoju, chociaż odrobiny, to coś do czego należy dążyć. Joe nazywał to „Bożym królestwem”, a to brzmi jak kawał dobrego planu.
Ilustracja wprowadzenia: Materiały promocyjne
*Cytat z utworu Stairway to heaven zespołu Led Zeppelin
„Pozamykane sale czekają na nasz powrót, ale decyzja nie należy do widzów. Bardzo podobna historia została opowiedziana w filmie Sound of Metal. ”
– większych bzdur dawno nie czytałem. Autor artykułu nieźle popłynął. Porównanie mocno nietrafione.
Miałem na myśli ogólną sytuację, ale owszem, skupienie się na samym tym fragmencie, a nie całym akapicie daje wrażenie, że porównałem utratę słuchu do zamkniętych kin 🙂 dzięki za zwiększanie atencji dookoła tego artykułu, bo film moim zdaniem trzeba zobaczyć 🙂
Pjoter, przemyślałem sobie sprawę i dla rozwiania niejasności poprawiam 🙂 już po i na spokojnie. Przyznaję rację! Pozdro!