Sicario 2: Soldado to kolejny rozdział niekończącej się walki z kartelami narkotykowymi grasującymi pomiędzy Meksykiem a USA. Tym razem Pentagon chce dopaść Carlosa Reyesa, prawdziwą grubą rybę w tej krwawej branży, potrzebuje zatem kogoś, kto się do tego najlepiej nadaje. Do akcji wraca więc znany nam sprawdzony spec od czarnej roboty, Matt Graver (Josh Brolin), biorąc ze sobą asa w rękawie, Alejandro (Benicio del Toro). Jak to jednak zwykle bywa, rutynowa misja polegająca na porwaniu córki barona narkotykowego (Isabela Moner) wymyka się spod kontroli i wszystkie plany biorą w łeb.
Pierwszą istotną rzeczą, która może nam się rzucić w oczy w trakcie seansu, jest brak tej specyficznej zasłony niewiedzy, która okrywała widowisko Villeneuve’a. Wszystkie karty są zawczasu odkryte, od początku wiemy, co się święci. Znowu obserwujemy działania grupy specjalnej, która stosując nieraz metody swoich wrogów idzie literalnie po trupach do celu. I z jednej strony ciekawie się z początku ogląda sprawnie nakręcone manewry mające za zadanie doprowadzenie do chaosu kontrolowanego w narkotykowym półświatku. Ekipa Gravera to tacy sami profesjonaliści, jak w poprzedniej części, z równą bezwzględnością kasująca kolejne przeszkody na drodze. Jednak im dalej, tym mocniej można poczuć pewne poczucie zmarnowanego czasu. W pierwszym Sicario oglądaliśmy ten świat z perspektywy niewinnej, pozbawionej koniecznego dla tej branży pragmatyzmu Kate Mercer (Emily Blunt). Wraz z nią z niepokojem wypatrywaliśmy kolejnych zagrożeń i robiliśmy wielkie oczy na widok bezeceństw popełnianych już nie tylko przez wrogów, ale i nieprzebierających w środkach sojuszników. Villeneuve dawał nam sugestywne poczucie wnikania w obcy, barbarzyński świat, gdzie albo przejmujesz metody tubylców, albo musisz poszukać sobie innego zajęcia. Klarowność, a wręcz oczywistość wizji, z jaką z kolei stykamy się w Soldado, psuje wiarygodność obrazu. Pomimo swojej technicznej nienaganności pod względem zdjęć czy montażu poszczególnych scen nie czujemy już takiej bliskości opowiadanych wydarzeń. To po prostu w najlepszym razie dobry, mocny film akcji, który w dodatku po głównym plot twiście fabularnym raz za razem zaczyna łamać charaktery bohaterów i poetykę ustanowioną w pierwszej części, której dotąd z lepszym lub gorszym skutkiem starano się trzymać.
Głównym problemem Soldado jest chyba fakt związany z tym, że najważniejsza część historii, a właściwie jej esencja, została już opowiedziana. Chociażby to, że walka z przestępczością na meksykańsko-amerykańskim pograniczu pozostaje niekończącym się zwalczaniem ognia ogniem. Wystarczająco wymownie mogliśmy to poczuć już w przypadku zwieńczenia wątku postaci granej przez Blunt. Sollima z kolei wyciąga z szafy znakomicie nakreślone przez del Toro i Brolina charaktery Alejandro i Gravera – na tyle znakomicie, że w zasadzie nic więcej nie trzeba by było przy nich dopowiadać – i zrzuca na nich ciężar całego filmu. Czego by nie powiedzieć, to chyba i tak najlepszy możliwy wybór. Obaj mężczyźni w filmie nie zmieniają się ani o jotę. Ponownie oglądamy bezkompromisowych twardzieli o własnych kodeksach honorowych – i cóż, na tym motywie, oraz specyficznym partnerstwie, ciągną więcej niż połowę filmu. Ten na szczęście dosyć udany recykling musi nam wystarczyć przy takiej posusze na drugim planie. Starczy wytknąć tutaj kompletnie niepotrzebny wątek chłopaka ze slumsów, który wchodzi w mafijne środowisko czy wspomnianej wcześniej porwanej córce narkotykowego szychy. Jej relacja z Alejandro jest sztuczna, wymuszona, a ich wspólne sceny prowadzą ostatecznie donikąd. Ale czego mogliśmy się spodziewać w sytuacji, gdy jedyne wyróżniające się cechy u Isabeli Reyes widzimy tylko w pierwszych scenach z jej udziałem, kiedy pobiła szkolną koleżankę? Tu zwyczajnie nie ma stworzonej postaci.
Na pewno nie mogę powiedzieć, że Soldado jest dla mnie rozczarowaniem – bo i sam specjalnych oczekiwań nie miałem. Sollima stworzył solidny, poprawnie nakręcony film, który jednak po prawdzie mógłby równie dobrze nigdy nie powstać, i nikt by na tym zbyt wiele nie stracił. Sama intryga, choć wyjściowo zapowiadała się całkiem dobrze, jest do zapomnienia, a produkcja trzyma się na sprawdzonych filarach (duet Brolin-del Toro, pozostałości po klimacie poprzedniej odsłony). Nieco boję się za to zapowiedzi części trzeciej. Po pełnych absurdów ostatnich kilkudziesięciu minutach seansu doprawdy ciężko mi jest z nadzieją spoglądać na to, co przyniesie potencjalna kontynuacja.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe