Rozpruci na śmierć – recenzja komedii z Melissą McCarthy

Jako że tekst ten przychodzi już po weekendzie, znamy statystyki dotyczące frekwencji w Polskich kinach w końcówce poprzedniego tygodnia. Premierowo wyświetlani Rozpruci na śmierć z Melissą McCarthy nie załapali się nawet do dziesiątki najchętniej oglądanych w tym czasie filmów, musząc ustąpić miejsca m.in. takim dinozaurom kin, jak Iniemamocni 2 czy Krzysiu, gdzie jesteś, których premiery miały miejsce w pierwszej połowie lipca. Wiadomo, że wpływ na ten fakt mają też problemy pozakulisowe, jednak wygląda na to, że bardzo sprośnemu humorowi w wykonaniu Muppetów mnóstwo osób się oparło. I co tu dużo mówić, mieli rację.

Zobacz również: TOP 20 – najbardziej niezasłużone Oscary w kategorii Najlepszy film!

Co by było, gdyby Muppety nagle ożyły, a w dodatku zaczęły zakładać gangi i korzystać z niedozwolonych substancji w znacznym stopniu? Pewnie gdyby ten film był choć trochę lepszy, moja recenzja zaczynałaby się od takiego pytania. Jednak od samego początku nowa produkcja ze współczesną królową komedii popełnia ciężki grzech. Zupełnie nie zagłębia się w swój świat i główny pomysł, jaki chce nam sprzedać. Mamy kilku bohaterów, jedną kukiełkę, która kiedyś była policjantem  i jakieś strzelaniny. Gadające lalki można by tu zamienić na cokolwiek innego, a wtedy w scenariuszu ubyłoby tylko kilku żartów na temat ich wypychania. Na pewno jednak doszłyby kolejne, i pewnie równie błyskotliwe.

fot. kadr z Rozprutych na śmierć

Bo czego by się nie czepiać w tym filmie, mógłby się obronić dowcipem, jak przystało na komedię. Niestety na tym polu leży najbardziej, twórcy bowiem nie mają w swoim skrypcie krzty oryginalności. Bywa sprośnie, bywa chamsko, ale nie zabawnie. Żarty spodobają się tylko najbardziej tolerancyjnym wielbicielom klozetowego humoru. Mnie podczas seansu zaśmiać udało się może ze dwa razy, a niezbyt liczna grupa moich współtowarzyszy robiła to jeszcze rzadziejj.

Kukiełki to trzeci świat i margines społeczny w tym filmie. Tak jak już wspomniałem, autorzy przypisują im wszelakie ludzkie patologie. Ciężko powiedzieć dlaczego, ale jednym kroplą w morzu powodów może być nasz główny bohater. Był on bowiem pierwszym gościem z watą zamiast krwi, którego przyjęto do służby. Podczas jednej z akcji dał on jednak sami wiecie czego, dzięki czemu ta bardzo chlubna na kartach jego życia historia szybko się skończyła. Pewne porachunki jednak sprawią, że będzie musiał jeszcze raz popracować ze swoją byłą ludzką partnerką.

Zobacz również: Na pierwszy rzut oka: miniseria Vanity Fair

fot. kadr z Rozprutych na śmierć

Fabuła jest dziurawa, grubymi nićmi szyta i napisana na kolanie pod ten cały bezsensowny (choć trzeba przyznać, że i bardzo ładny) teatrzyk. Głupot w stylu Melissy McCarthy z lodówką jest co niemiara, jednak trofeum dla najbardziej absurdalnej sceny roku zgarnia moment, w którym pierwszy raz widzimy najważniejsze z perspektywy filmowej intrygi wydarzenie. To, kiedy w historii wpleciono tę scenę to scenariopisarski kryminał. Nie mogę podać szczegółów, bo spoilery, ale musicie mi uwierzyć na słowo. A jeśli mimo przeczytania tego tekstu zdecydujecie, aby zasiąść na sali kinowej, od razu zrozumiecie, o co chodzi.

Tak jak wspomniałem, jedyną jednoznacznie jasna strona tego filmu jest jego warstwa wizualna. Projekty naszych pluszowych bohaterów są świetne, zbalansowane kolorystycznie i zrobione z pomysłem. Jak bardzo Rozpruci na śmierć niedomagają, widać również po tym, że wspomniane projekty lalek charakteryzują je lepiej, niż wszystko co w tym filmie zrobią i powiedzą.

fot. kadr z Rozprutych na śmierć

Melissa McCarthy wygląda jak chłopak, a niedosłyszący agent FBI odpowiada Co? na każdą zaczepkę z wyzwiskiem. Te żarty powtarzają się tutaj najczęściej, jednak aż tak nie bolą, bo w świetle komediowej biedy tego filmu są jednymi z lepszych. Reszta zbliża się niepokojąco do poziomu wszelkich memów z castingiem Tomasza Karolaka na Geralta. A co najgorsze, grzeszą dokładnie tą samą błyskotliwością, co wspomniany najgorszy żart świata. Dlatego też zupełnie nie warto dać się zwabić na wątpliwy urok tego filmu. Dużo lepszą propozycją będzie Szpieg, który mnie rzucił z Milą Kunis.

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?