Kadr z filmu Roma / fot. materiały prasowe Netflix
Kadr z filmu Roma / fot. materiały prasowe Netflix

Roma – recenzja filmu nagrodzonego Złotym Lwem w Wenecji!

Po podróży na orbitę ziemską (Grawitacja) Alfonso Cuaron wraca do znanych mu bliżej tematów, które pamiętamy z I twoją matkę też. Roma to najbardziej osobisty, bo oparty na historii własnej rodziny film reżysera. Wizualnie powalający pięknem i precyzją, tematycznie poruszający i wywołujący autentyczne łzy wzruszenia.

Jest w Romie pewna delikatność, która kazała mi myśleć o filmach Hirokazu Koreedy. Cuaron, podobnie jak japoński twórca, z życzliwością i niezwykłą delikatnością portretuje swoje postacie. Czy to podczas codziennych czynności, jak sprzątanie i opieka nad dziećmi, ale też podczas przełomowych scen, gdy na przykład w tle rozgrywa się masakra w Boże Ciało w 1971 roku albo trwa krótkie trzęsienie ziemi. Poprzez unikalne połączenie zdjęć przedstawiających daleki plan i zbliżeń, reżyser stopniowo buduje naszą więź z bohaterami. Tak skutecznie, że czujemy się częścią ich rodziny.

Zobacz również: Twórca Grawitacji powraca z nowym filmem – oto zwiastun

W czarno-białych kadrach oglądamy wycinek historii familii mieszkającej w Mexico City. Od samego początku kamera, ustawiona centralnie podczas scen, robi delikatne panoramy w lewo lub w prawo, podążając za swoimi bohaterami. Najwcześniej w centrum kadru jest Cleo (debiutantka Yalitza Aparicio), jedna z dwóch służących zajmujących się domem i czwórką dzieci pani Sofii. Choć kobieta pochodzi z innej klasy społecznej (wywodzi się ze wsi i jest potomkiem rdzennego plemienia) wydaje się być częścią rodziny, jest kochana przez dzieci i z dużym szacunkiem traktowana przez panią domu. Do którego w pewnym momencie wkrada się duża nerwowość, gdy zjawia się wiecznie nieobecny ojciec. Najpierw precyzyjnie parkuje samochód, ikonicznego Forda Galaxy, w wąskim wejściu. Następnie mężczyzna zaczyna narzekać, że nic wokół domu nie jest zrobione, aby chwilę później zniknąć na delegację, ku rozpaczy dzieci. Okaże się, że nie będzie to tymczasowy wyjazd.

Kadr z filmu ROMA / fot. materiały prasowe

Kadr z filmu Roma / fot. materiały prasowe / Netflix

Cleo towarzyszy swoim pracodawcom na dobre i na złe, gdy pieniądze przestają napływać od nieobecnego męża, czy na wakacjach podczas obchodów nowego roku. Rodzina odwdzięcza się jej tym samym, kiedy służąca zachodzi w niespodziewaną ciążę. Wydawać by się mogło, że będzie to odpowiedni moment w historii, żeby pokazać, jak okropnych panów ma kobieta. Dzieje się coś zupełnie przeciwnego. Jest zabrana do szpitala do najlepszego lekarza, by zadbać o jej zdrowie. W pewnym momencie razem z seniorką rodu udają się na zakup łóżeczka dla przyszłego noworodka, by tylko wylądować w centrum krwawej manifestacji. U Cuarona sytuacje te następują po sobie płynnie i organicznie, nie ma w nich sztucznie budowanej antycypacji. Tylko kamera wydaje się być w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Jesteśmy bezpiecznym obserwatorem, ale niemożliwy będzie brak całkowitego, emocjonalnego angażu.

Zobacz również: Venezia 75 – Historyczny sukces Netflixa! Roma ze Złotym Lwem

Przy całym podziwie dla pięknej, organicznie płynącej historii, pełnej momentów napięcia, autentycznego śmiechu i zapierającej dech w piersiach poezji, nie mogę przestać myśleć o perfekcyjnej stronie formalnej filmu. Roma rozpoczyna się od spojrzenia na posadzkę, zmywaną przez bohaterkę, w której w pewnym momencie obija się niebo z przelatującym przez nie samolotem. Następnie kamera podnosi się, patrząc na świat horyzontalnie. Dominują tu delikatne ruchy panoramiczne, długie jazdy, przeplatane od czasu do czasu zbliżeniami lub planami amerykańskimi. Ale ów stoicki kierat zostaje w końcu złamany. W finalnym ujęciu filmu jesteśmy na tym samym podwórzu, co na początku, a obiektyw śledzący Cleo podąża za nią, unosząc się w stronę nieba. Ten mały gest jest równie symboliczny, co oczyszczający.

Netflix

Kadr z filmu Roma / fot. materiały prasowe / Netflix

Po zobaczeniu Romy jeszcze bardziej zachodzę w głowę, dlaczego organizatorzy festiwalu w Cannes tak upierali się, żeby nie dogadać się jakoś z Netflixem, który wyprodukował film, i pokazać tam arcydzieło Cuarona. Jest to najlepszy, jak do tej pory, tytuł platformy streamingowej. Ambitny, doskonale zrealizowany, do wielokrotnego oglądania. Ale zanim trafi na ekrany komputerów i tabletów, warto spróbować obejrzeć go choć raz w kinie.

Ilustracja wprowadzenia i plakat: materiały prasowe

Redaktor

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Więcej informacji o
, ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?