Dla niektórych widzów fabularny punkt wyjścia może być zupełnie niezrozumiały. Kłamstewko eksploruje zderzenie kultur – główna bohaterka na co dzień mieszka w Stanach, więc powrót do Chin będzie również powrotem do przeszłości i do innych zwyczajów. W Państwie Środka śmiertelne choroby stanowią pewien temat tabu, a Billi (pewnie podobnie jak część widzów) ma problem z decyzją rodziny o ukrywaniu przed babcią informacji o nowotworze. Reżyserka balansuje dramat z farsą oraz wzruszenie z subtelnym humorem. Podczas oglądania takich filmów nie wybuchamy śmiechem, raczej lekko się uśmiechamy, a w finale być może wyciągamy chusteczki. Pomaga charakterystyczna dla Azjatów emocjonalna oszczędność. Kolejne sceny wypełnione są emocjami, ale wciąż pozostają subtelne i szczere. Pomimo innego kręgu kulturowego w Kłamstewku można dostrzec jak w lustrze samego siebie lub członków własnej rodziny.
Dzieło Lulu Wang ma spory potencjał terapeutyczny. Reżyserka zainspirowana osobistymi doświadczeniami opowiada historię, która może pozwolić nieco inaczej, z większym dystansem spojrzeć na własne sytuacje rodzinne. Pomimo punktów wspólnych to portret familii odwrócony o 180 stopni od tego, co utrwalane jest na przykład w polskim kinie. Wesele, Cicha noc – nazwałbym to nurtem familijnego nihilizmu, gdzie nakręca się spirala chciwości i wzajemnych pretensji, a każda kolejna kropla alkoholu zbliża bohaterów do ostatecznej destrukcji. Tymczasem w Kłamstewku nawet sceny upijania się są urocze i zupełnie pozbawione znanego nam tak dobrze, przaśno-rubasznego wymiaru. Wiele scen, szczególnie tych grupowych, zbudowano na niezręcznościach, a konflikty kończą się próbami dialogu zamiast wulgaryzmów i narastających oskarżeń. Dlatego film może wydawać nam się tak bardzo orientalny, bo jak to możliwe, że wszystko takie spokojne i nikt nikomu nie rozbija butelki na głowie?
Lulu Wang już w swoim poprzednim pełnometrażowym filmie łączyła motyw kłamstwa z sympatycznymi bohaterami oraz nieco farsowym podejściem. Sztuka kłamstwa wyróżniała się wśród amerykańskich komedii romantycznych jako propozycja subtelna, opierająca się raczej na rozmowach między bohaterami i humorze sytuacyjnym niż kolejnych, nachalnych gagach. Kłamstewko jest udaną kontynuacją autorskiego głosu reżyserki, teraz bardziej świadomego i skupionego na opowiedzeniu czegoś istotnego o relacjach między najbliższymi. Ale nie tylko, Wang eksploruje również kulturowe zależności oraz tematykę emigracji. Sama urodziła się w Chinach, a w wieku 6 lat razem z rodzicami wyjechała do Stanów Zjednoczonych, więc w głównej bohaterce zawarła na pewno część siebie.
Widzowie przyzwyczajeni do szybkiej akcji będą zapewne patrzeć na zegarek podczas przedłużających się interakcji rodzinnych. Sposób realizacji służy samej historii, ponieważ pozbawiony jest dynamicznych ruchów kamery. Montaż podkreśla powolne tempo opowieści, kadry skomponowano na dalekich planach, aby pokazać wszystkich członków rodziny jako wspólnotę, oraz na zbliżeniach, żeby zwrócić uwagę na emocje konkretnych postaci. W pamięć zapadają pojedyncze sekwencje – tragikomiczna wizyta na cmentarzu lub wędrówka do szpitala z kolorowymi parasolami. Naturalność zapewniają wyciszone kreacje aktorskie, ponieważ bohaterowie z różnymi skutkami starają się ukrywać swoje emocje. Prym wiedzie Awkwafina w roli kobiety zawieszonej pomiędzy kulturą Wschodu a Zachodu, próbującej zaakceptować decyzje rodziny.
Szkoda, że takie filmy jak Kłamstewko są pomijane przy oscarowych nominacjach. Rok temu podobne wrażenie zrobiło na mnie Zatrzyj ślady w reżyserii Debry Granik. Obie produkcje dały okazję do nagrodzenia kobiecego spojrzenia, pełnego wrażliwości i zrozumienia wobec bohaterów. Okazję niestety niewykorzystaną przez Akademię Filmową. Lulu Wang zrealizowała obraz dojrzały, traktujący o wartościach rodzinnych i niejednoznacznej roli kłamstwa, jednocześnie będący zderzeniem różnych kultur. Małe, wielkie kino, które w szczególności należy doceniać wśród zalewu odtwórczych, wysokobudżetowych produkcji.
Ilustracja wprowadzenia: Depth of Field, Big Beach Films
Uważam ten film za sztos!
Tak jak nie za bardzo lubię japońskie kino, tak ten film po prostu doceniam. Ma w sobie kilka naprawdę fajnych i ciekawych elementów. Polecam chociaż się z nim zapoznać i wyrobić zdanie