W poprzednim filmie reżysera, The Florida Project, oglądaliśmy bohaterów w tragicznej sytuacji ekonomicznej i obyczajowej. Sean Baker zdecydował się jednak przyjąć perspektywę dziecka i opowiedzieć tę historię przez pryzmat dziecięcych zabaw i dziecięcego zrozumienia otaczającego je świata. W Red Rocket główną postacią jest przebrzmiały gwiazdor filmów pornograficznych niezwykle dumny ze swojej pracy, więc jeśli pójść dalej tropem przyjmowanych perspektyw, jest tutaj zdecydowanie mniej niewinnie. Mamy więc dużo seksu, mówienia o seksie, żartów na tle seksualnym, chwalenia się podbojami i uwodzenie nieletnich. Co ważne jednak, nie ma w filmie typowo pornograficznych scen, poziom nagości nie przekracza „standardów”, a to jedno zbliżenie na męskie przyrodzenie ma wydźwięk w zasadzie komediowy. Ale od od początku.
Powrót Mikeya w rodzinne strony nie oznacza niczego dobrego. Świadczą o tym reakcje jego żony (byłej, jeśli ktoś przejmowałby się takimi sprawami jak rozwód i miał na to pieniądze) i teściowej. „O w mordę” – pada z ich ust i czuć, że to spore niedopowiedzenie. Tym bardziej, że Mikey pojawia się znikąd po kilkunastu latach, a przy sobie ma raptem 22 dolary. Nikt nie ma powodu, żeby mu zaufać. Tylko że Mikey z powodzeniem sprzedałby komuś dwie tony piasku na pustyni, więc łatwo udaje mu się przekonać żonę i teściową, by udostępniły mu miejsce na kanapie. Warunkiem jest, że znajdzie pracę i dołoży się do czynszu. To okazuje się niełatwe, gdy ma się za sobą 20 lat pracy w biznesie porno, a co za tym idzie – brak udokumentowanego zatrudnienia. Bohater i na to ma plan – zawsze można udać się do starych znajomych i zacząć znowu handlować ziołem.
Mikey to taka postać, która z miejsca zdobywa sobie sympatię widzów. Wygadany, obrotny, podziwiają go sąsiedzi, zdaje się, że naprawdę mu zależy na dobrej relacji z żoną i teściową, a przynajmniej nie chce dla nich źle. Tylko że temu bohaterowi coś kiedyś mocno poprzestawiało system wartości. Im dłużej znajduje się na ekranie, tym trudniej go znieść, bo choć od początku do końca jest tym charyzmatycznym, wygadanym typem, to jego kolejne zachowania sprawiają, że ma się ochotę dzwonić na policję. Zależy mu na powrocie do dawnego życia gwiazdy filmów dla dorosłych i nie cofnie się przed niczym, żeby to osiągnąć. Ogromne brawa dla odtwórcy głównej roli, Simona Rexa, którego aktorska kariera jest nie mniej ciekawa, niż kariera Mikeya. Dość powiedzieć, że w młodości sam występował w filmach porno i zdobył nagrody branżowe (te same, które przynoszą taką dumę Mikeyowi), później znany był między innymi z występów w serii Straszny film. Jego Mikey to bohater, który niezmiernie bawi i któremu bardzo byśmy kibicowali, gdyby nie był strasznym człowiekiem. Proszę, niech ktoś da Simonowi Rexowi jakiegoś Oscara lub innego Złotego Globa, żeby mógł go sobie postawić na półce tuż obok nagrody od Adult Video News za najlepszy solowy występ. Zdecydowanie na to zasłużył.
Rexowi na ekranie partnerują naturszczycy i wszyscy są fenomenalni, szczególnie Suzanna Son w roli Strawberry, młodziutkiej sprzedawczyni pączków (pracuje w paczkarni o wiele mówiącej nazwie „Donut Hole”), która wpada w oko Mikeyowi. W każdym filmie Seana Bakera amatorzy stanowią większość obsady i widać, że reżyser wie, jak z nimi pracować, jak ich prowadzić i przedstawiać na ekranie. W jego kamerze wypadają autentycznie, kreując niezapomniane postaci. Takie postaci, które są osadzone w prawdziwym życiu, przeżywające chwile radości i smutku, zdecydowanie nie zagłębiające się w refleksje nad być albo nie być. To są w końcu ich życia, więc oczywiście, że być. Bohaterowie znajdują się w nizinach amerykańskiego społeczeństwa, są niewykształceni, podejmują nielegalną pracę z przymusu, a nie z chęci. Nie dba o nich ich własny kraj, choć są przepełnieni miłością dla tego kraju.
Red Rocket to też film szalenie zabawny i ironiczny, a głównym źródłem śmiechu widzów jest oczywiście postać Mikeya. Reżyser tak prowadzi kamerę, że samymi jej ruchami ewidentnie stroi sobie żarty z bohatera, robiąc w odpowiednich momentach odpowiednie zbliżenia. Bluzgi leją się z ekranu, wszystko jest bardzo niepoprawne i bardzo świeże. Na koniec (oczywiście bez spoilerów) zarówno bohaterowie, jak i widzowie mogą poczuć satysfakcję. Momentami film robi się bardzo intensywny i to jest mój do niego zarzut, że mógłby być krótszy i darować sobie przeciąganie niektórych scen i powtarzanie zachowań postaci. Ponad dwie godziny z Mikeyem to zdecydowanie za dużo.
Sean Baker nakręcił dramat społeczny, który jest niepoprawną komedią lub niepoprawną komedię, która jest dramatem społecznym. Kolejny raz uczynił swoich bohaterów prawdziwymi, a mnie przeniósł w nieznane rejony Ameryki. Cieszę, że jest ktoś, kto nie załamuje rąk nad losem ludzi, tylko opowiada o nich z szacunkiem, bo na to zasługują. Poza Mikeyem. On jest po prostu dzbanem.
Film obejrzałam w ramach American Film Festival 2021.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe