Xiaogangowa historia nie jest jednak na całe szczęście (a może i nieszczęście) aż tak wypoconym od męskiego mieczowego testosteronu przeżyciem. Wpleciona w historyczny kontekst przełomu lat 70-tych i 80-tych opowieść o wielkoliterowych wartościach i marzeniach staje się kolorowym, niemalże spielbergowskim widowiskiem wydanych pieniędzy i familijnych moralitetów. Zaskakująco, bo Młodość swoją wojenną drastycznością raczej od pokoleniowego targetu się odcina. Nie zważając na to, Xiaogang główną oś fabularną zasadza na barkach irytującej młodzieńczej społeczności chińskiej wojskowej sekcji tanecznej, której nastoletnie problemy swoją niewiarygodnością wyraźnie filtrowane są przez umysł wielokrotnie starszego reżysera. Tym dobitnym niezrozumieniem portretowanej grupy twórca wytrąca widzowi charakterologiczną sympatię, pozostawiając go z wiązaniem się do prostych narracyjno-moralnych rozróżnień. A to w Młodości nie jest trudne; szczeniacki konflikt, emocjonalne upośledzenie i stygmatyzacja zapachu filmowej protagonistki to zabiegi dodające wiarygodności i dorosłości w równym stopniu, co dylematy bohaterów High School Musical. I nawet też tańczą i śpiewają.
Przy tym Młodość jest efektem wielu takich niespodziewanych infantylizujących film rozwiązań. Niespodziewanych, bo rzemieślniczo-techniczna robota Xiaoganga stoi na poziomie wysokiej autorskości, przebijającej się od czasu do czasu przez śniegową powłokę familijności. Trafiają się tu atrakcyjne mastershoty, jak chociażby w segmencie wietnamskim, a niektóre wątki dramatyczne, jak gdyby zapomniane przez naznaczone bezustanną dramaturgią oko reżyseria, ratują się swoją skontrastowaną ciszą. Problemem staje się niestety cała reszta obrazu. Udramatyzowana bardziej niż rodzime Miasto 44, Młodość każdy moment stara się przeciągnąć do nut czystej epickości czy wewnętrznej tragedii, zamieniając kameralną historię dorastania w niesprzyjaniu w wielką epopeję clickbaitowych traum, pęknięć i dramatów. Film Xiaoganga prędko staje się popisem pełnych portfelów i doskonałej momentami inscenizacji, zapominając jednak o samej swojej istocie. Dość powiedzieć, że na tak długi film poza dopychającym, nieskończenie rozwleczonym finałem, z samym tańcem spotykamy się w filmie jedynie raz, przy okazji wstępu.
Moralne konflikty Młodości to już jednak wyższy poziom artystycznej karykatury. Znajomi głównej bohaterki stają się albo komiksowymi ekwiwalentami szkolnych bully, atakujących bogu ducha winną bohaterkę z gracją podstawówkowiczów, albo nieskazitelnie czystymi altruistami, których ideał zabija jakąkolwiek ciekawość scenariuszową. Zamieniając ich we wzory, skrypt wypłukuje im jakiekolwiek cechy, pozostawiając widza z prostym szantażykiem zbitego pieska. Xiaogang głęboko podsyca zaistniałe między nimi różnice, doprowadzając do przerysowania cisnącego na widzowskie usta niezamierzony śmiech, gdy główna bohaterka na moment zapada na chorobę psychiczną z powodu ilości dobroci zgromadzonej w jej sercu. Młodość traktując o seryjnym wojskowym tournee propagandowej artystycznej jednostki, sam kończy jako równie propagandowa chińska laurka. Z subtelnością (ale i, na całe szczęście, z warszatem) ukochanego Olivera Stone’a kłania się poległym w boju żołnierzom, ciesząc pewnie narodowe władze i rodziny zmarłych bohaterów, ale takiego polskiego malkontenta jak ja wprowadza jedynie w niekomfortową i nieszczerą zadumę.