Ikony kina akcji tamtych lat są już za stare, żeby firmować swoimi nazwiskami nowe produkcje. Albo rozmieniły swoje kariery na drobne. Dlatego J.C. Chandor (twórca świetnego Wszystko stracone i jeszcze lepszego Roku przemocy) zaangażował do swojego filmu młodszych, ale uznanych aktorów. Obsada wygląda znakomicie – jest Oscar Isaac (Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi) jako “Pope”, prowodyr i pomysłodawca całego zdania; Ben Affleck (Batman vs Superman: Świt sprawiedliwości) jako “Redfly”, mistrz planowania i rekonesansu; Pedro Pascal (serial Narcos) jako “Catfish”, niezawodny pilot; Charlie Hunnam (Król Artur: Legenda miecza) – “Ironhead” i Garret Hedlund (Tron: Dziedzictwo) – Ben – jako żołnierze nie do zdarcia. Za scenariusz odpowiada Mark Boal, który z Kathryn Bigelow stworzył niezapomniane produkcje, jak The Hurt Locker. W pułapce wojny, Wróg numer jeden i Detroit. Dlaczego przywołuje te wszystkie nazwiska i ich dorobek? Tylko dlatego, żeby pokazać, że to, co teoretycznie powinno działać jak marzenie na papierze, nie zawsze przekłada się na dobre wyniki w praktyce. Nawet galaktyczny Real Madryt dostaje czasem lanie od przeciętnego Ajaxu Amsterdam.
Bohaterowie Potrójnej granicy to byli lub obecni żołnierze służb specjalnych, których lojalność do służby i flagi doprowadziła do niczego. “Redfly” po rozwodzie z żoną próbuje jakoś zarobić na życie, sprzedając obskurne apartamenty. “Catfish” nie może latać, bo odebrano mu licencję po tym, jak znaleziono u niego narkotyki. “Ironhead” uczy młodych rekrutów, dlaczego warto służyć krajowi, a Ben walczy w klatce, w jakiejś podrzędnej wersji MMA. Natomiast “Pope” od kilku lat bezsilnie próbuje dorwać bossa narkotykowego, który terroryzuje pewien kraj w Ameryce Południowej (nie do końca wiadomo który). On właśnie dowie się w końcu o miejscu, w którym ukrywa się przestępca ze swoją fortuną. Do wykonania zadania, czyli odnalezienia bandyty, zabicia go i obrobienia z kasy angażuje najlepszych – swoich dawnych kumpli. Ma poczucie, że komu właśnie, jak nie im należy się największa gratyfikacja z tej akcji – naprawdę duża pula pieniędzy do podziału. Jak z tak doskonałymi planami bywa, coś musi pójść nie tak.
Kadr z filmu Potrójna granica / fot. materiały prasowe
Chandor wie, jak wrzucić widza w środek akcji. Potrójna granica zaczyna się od trzymającej w napięciu sekwencji obławy skrytki kartelu narkotykowego. Dynamiczny montaż, karkołomne ujęcia z różnych punktów widzenia, płynąca z głośników muzyka Metallici. Sekwencje z dużą dawką adrenaliny twórcy zafundują nam jeszcze trzykrotnie. Będzie pościg jeepem na złamanie karku, niemożliwy lot helikopterem i najważniejsza z nich: sekwencja włamania do twierdzy narkotykowego bossa. Bardzo ciekawie scenarzyści umieścili tą kluczową scenę wieńcząc pierwszy akt filmu. Oglądając go w głowę zachodziłem, co stanie się dalej, skoro heist, który jest celem bohaterów, dzieje się w czterdziestej minucie! Szybko okazuje się jednak, że nie on jest zadaniem samym w sobie, ale obserwacja tego, co dzieje się z bohaterami, kiedy zobaczą za dużo pieniędzy. Będąc niezłym i momentami zaskakującym kinem wojennym, Potrójna granica stara się być również gorzkim rozrachunkiem z porzuconymi przez kraj żołnierzami, braterstwem na polu wali, walką o przetrwanie oraz chciwością, która zaślepia wszelkie racjonalne myślenie. Starania te wychodzą tylko połowicznie.
Kadr z filmu Potrójna granica / fot. materiały prasowe
Jak na film skoncentrowany na akcji przystało, postacie zarysowane są grubymi kreskami. Nie jest to problem, bo dość szybko chwytamy kto jest kim, ale w ciągu rozwoju narracji bohaterowie wcale się nie zmieniają – poza jednym, bardzo ciekawym wyjątkiem. Nie miałbym z tym problemu, gdyby założeniem filmu była tylko i wyłącznie rozrywka, ale jak zauważyłem wcześniej, chodzi tutaj o trochę głębsze sprawy. A tego aktorzy nie są w stanie oddać – głównie przez słabo napisany scenariusz, trochę też przez swoją drętwą grę. Koniec końców przejmowanie się ich losem schodzi na ostani plan. Równie dobrze mogliby zostać w dżungli lub na szczycie góry. Nie mrugnąłbym nawet powieką.
Choć w Potrójnej granicy jest jedna kobieta w roli co najwyżej drugoplanowej, lejący się z ekranu testosteron nie jest też największym problemem tego filmu. Jest nim posługiwanie się ogranymi kliszami niemalże na granicy pastiszu. Od schematycznego kompletowania załogi, przez rekonesans twierdzy, w której jakże przypadkowo rozgrywają się drastyczne sceny i dostarczane są pieniądze, po jakże idiotyczne zakończenie, które podminowuje całe przesłanie. Tym ostatnim zabiegiem ktoś na siłę starał się uratować dość gorzki finał. Do tego dochodzą typowe w tego rodzaju filmach dziury w logice, których uważny obserwator nie wybaczy. Nie będę się znęcał nad tym, że produkcja Netflixa nie mówi nic specjalnie odkrywczego o handlu narkotykami, ale nie mogę wybaczyć tego, że sama akcja nie tłumaczy wcale tytułu filmu. Być może chodzi o to, że akcja rozgrywa się na granicy trzech krajów Ameryki Południowej, a może o metaforyczne łamanie granic ludzkiej wytrzymałości. Kto wie…
Kadr z filmu Potrójna granica / fot. materiały prasowe
Potrójna granica to dość specyficzna mieszanka Predatora, Con Air – lotu skazańców i Ceny strachu, której efekty są niestety nie do końca satysfakcjonujące, zważywszy na talenty zaangażowane w powstanie tej produkcji. Choć film działa jako heist movie i połowicznie jako krytyka pogoni za pieniądzem, nie sprawdza się jako dzieło antywojenne. Pokazywanie, że precyzyjne zabijanie anonimowych bandziorów z zimną krwią jest cool, na pewno nie przekona zatwardziałych militarystów do wywieszenia białej flagi. Dlatego przywoływane na początku ikony złotej dekady kina sensacyjnego – film ten zdaje się być zagubioną taśmą z czasów reaganowskiej Ameryki.
Szkoda, bo sceny akcji i kilka zaskakujących zwrotów w narracji na pewno sprawią, że oglądanie go można zaliczyć do przyjemnych, mimo trochę zbyt długiego czasu trwania. Ale gdy będę szukał filmu o traumie wojennej, sięgnę po Hurt lockera, a w analizie wojny z kartelami pomoże niezawodny Sicario. O Potrójnej granicy zapomnę raczej dość szybko.
Ilustracja wprowadzenia i plakat: materiały prasowe / Netflix