Pasażer nr 4 – recenzja filmu Netflix. Bilecik do kontroli

Poruszanie się komunikacją miejską bez ważnego biletu na przejazd to prawdopodobnie jedno z najczęściej popełnianych wykroczeń na świecie. Stosunkowo niskie kary i niewielkie ryzyko przyłapania sprawia, że pasażerowie transportu publicznego wszystkich metropolii świata nie zawsze płacą za jego używanie. Z typowym pasażerem tramwaju, który nie dał kilku złotych na jednorazowy wiele cech wspólnych ma Michael, nasz Pasażer nr 4, który zaplątał się podczas pewnego lotu na Marsa. Tutaj jednak zarówno ryzyko, bowiem to mały, trzyosobowy statek, jak i ewentualna kara, czyli śmierć, są ogromnie duże. To właśnie te dwie kwestie są tym, co powinno zbudować dramaturgię nowego sci-fi Netflixa. Same jednak nie dadzą rady, bo cała reszta nie pomaga.

Główny wątek tego filmu scharakteryzowałem dość ogólnikowo i używając fraz w stylu pewny lot na Marsa. Wszystko dlatego, że właśnie tak działa ten film. Wychodzi z ciekawego dylematu, ale nie ma dla niego żadnej podbudowy i już od samego początku widać, że nie będzie chciał mieć. Zaczyna się film, jacyś ludzie lecą w kosmos i to właściwie tyle. Nie wiemy kto, nie wiemy po co i nie wiemy dlaczego. A na czwartego przypałętał się jakiś typ. Informacje dotyczące członków naszej załogi są podane w ilościach śladowych, stąd śledzenie ich perypetii średnio interesuje. Może zadziałać tylko jako typowy film do kotleta. Taki, jakimi Netflix raczy nas coraz częściej.

Zawsze się zastanawiam, po co tego typu scenariuszom i produkcjom mocne nazwiska w obsadzie. Trzeba im przecież więcej zapłacić, mogą mieć swoje zachcianki i napięte grafiki, a postacie, które są tu odegrania, nie wymagają Toni Collete, bo może je zagrać ktoś praktycznie dowolny, a film wiele na tym nie straci. Dlatego też ją, jak i resztę obsady trudno zganić, jak i pochwalić. Zaiste nie ma za co.

Zobacz również: Into the Beat: Roztańczone Serce – recenzja filmu. Hip-hop, balet i nuda

Dylemat, dotyczący śmierci i poświęcenia niespodziewanego członka załogi jest czymś naprawdę ciekawym i w rękach sprawnego twórcy byłby w stanie wykiełkować w emocjonujący thriller. Pasażer nr 4 w żadnym wypadku takim nie jest, bo oprócz wyboru związanego z pasażerem na gapę ma momenty wyłącznie sztampowe bądź nudne. To drugie to końcowa akcja ratunkowa, pozbawiona emocji i jakichkolwiek interesujących rozwiązań, to pierwsze reszta filmu, podobnie zajmująca.

Dobre science fiction dalej obejrzymy na Netflixie tylko w momencie, gdy zwrócimy wzrok ku starszym produkcjom z biblioteki platformy. Ta jest filmem, jakich pewnie wiele wpadnie tego roku, po tym jak streamingowy gigant ogłosił nowy original co tydzień. Tak jak wspomniałem wcześniej, to typowy film do kotleta, choć ciemny i z daleka intrygujący, niemający zbyt wiele do zaoferowania. Podobnie, jak kolejna przejażdżka miejskim tramwajem. Nawet wtedy, kiedy akurat ktoś zostanie złapany bez biletu.

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

pokers pisze:

lot na Marsa, nie Księżyc. 😉

Łukasz Kołakowski pisze:

Racja, dzięki 🙂

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?