Nie obyło się bez kontrowersji, ponieważ media przekazywały informacje o rzekomym, nieuprawnionym wykorzystaniu twórczości Leopolda Tyrmanda. Jak jednak przekonują sami autorzy Pana T., w tytułowej postaci połączyli życiorysy wielu polskich artystów, a odczytywane z offu fragmenty dziennika zostały przygotowane specjalnie na potrzeby produkcji. Inspiracje Tyrmandem są jednak wyraźne i podkreślane bezpośrednio w samym filmie, więc podejście twórców nosi znamiona bezczelności nawet jeśli pod względem prawnym żadne granice nie zostały przekroczone.
Początek przedstawiający postać na motocyklu jadącą po opustoszałym tunelu jest enigmatyczny. Dopiero z czasem dowiadujemy się, że właściwa akcja przenika się z wyobrażeniami bohatera na temat jego przyszłej powieści opowiadającej o losach terrorystów chcących wysadzić pałac. Tak, ten Pałac. Fabułę zbudowano z powtarzających się sytuacji, często ukazanych w krzywym zwierciadle. Jak choćby spotkania z Bierutem w toalecie, korepetycje udzielane maturzystce, interakcje z sąsiadami. Film wymaga skupienia, ponieważ nawet pozornie nieistotne detale mogą okazać się ważne i mieć swoje konsekwencje w przyszłości. Humor wynika z dialogów, sytuacji lub nawet samych kadrów, gdzie coś zabawnego dzieje się akurat w tle. Jest tutaj coś z epizodycznych komedii Stanisława Barei, tragikomicznych opowieści o Miauczyńskim w ujęciu Marka Koterskiego czy też z kina moralnego niepokoju skupionego na chwilowo zagubionym bohaterze przeżywającym jakiś kryzys. Co ciekawe, wyobrażone sceny przedstawiające działania postaci w maskach pozbawione są humoru i zrealizowano je tak, że intrygują oraz budzą niepokój. Wiadomo przecież nie od dziś, że sztuka bywa bardziej emocjonująca i przejmująca niż prawdziwe życie.
Najważniejszym elementem dzieła Krzyształowicza jest wykreowanie głównego bohatera. Trzymający się na uboczu, chcący przeczekać trudne czasy, nieco cyniczny i pretensjonalny (przypominający w tym krytyków filmowych). Przechadzający się w płaszczu, skryty za przyciemnionymi okularami i obdarowany wyjątkową fizjonomią Pawła Wilczaka. To rola życia trochę zapomnianego w ostatnich latach aktora, perfekcyjna już na etapie castingu. Sama szczupła sylwetka, zapadnięte policzki, sposób poruszania się i nonszalancka intonacja wypowiedzi budują bohatera od podstaw. W ramach dygresji kreacja Wilczaka wywołała we mnie chęć zobaczenia go w dramacie społecznym skupiającym się na represjonowanym przez totalitarny ustrój wampirze nie radzącym sobie zbyt dobrze w epoce wczesnego PRL-u.
Absolutnie nie wyobrażam sobie Pana T. nakręconego w kolorze. Czarno-białe kadry idealnie oddają ducha tej opowieści. Pozwalają także wykazać się specjalistom od oświetlenia, dzięki którym zapadają w pamięć dominujące w filmie zwyczajne sceny rozgrywające się we wnętrzach. Klimat epoki oddany jest za pomocą starannie przygotowanej scenografii oraz ścieżki dźwiękowej. Możemy usłyszeć klasyczne polskie utwory charakterystyczne dla tamtych lat, a także jazzowe kompozycje na czele z utworem zatytułowanym Pan T. w wykonaniu Michała Urbaniaka. Zebrano na tyle imponującą obsadę, że tacy aktorzy jak Bartłomiej Topa i Eryk Lubos wystąpili zaledwie w pozbawionych dialogów epizodach. Wiele malutkich ról to perełki m.in.: Zdzisław Wardejn jako mający problemy ze słuchem sąsiad głównego bohatera albo Tomasz Sapryk jako ubek z niespełnionymi ambicjami literackimi.
Scenarzystom udała się trudna sztuka wydobycia całego piękna języka polskiego. Rozmowy korzystające wielokrotnie z archaicznych z dzisiejszej perspektywy słów mają fantastyczny rytm, a wulgaryzmy brzmią jak poezja. Jednocześnie wciąż towarzyszy im pewne przymrużenie oka. Dzięki temu zdajemy sobie sprawę, że to stylizacja języka dopasowana w tym przypadku do konkretnych postaci. Nic dziwnego, że najbardziej wulgarną i odstręczającą personą będzie przesłuchujący bohaterów przedstawiciel opresyjnego systemu. A najbardziej ludzki okaże się początkowo donoszący na tytułowego literata jeden z sąsiadów – Filak. Znakomita jest scena, w której Pan T. zabiera go do klubu jazzowego, aby zasmakował chociaż odrobiny wolności.
Jeśli ktoś narzeka na polskie kino i nie spodoba mu się również Pan T. to być może nie ma już ratunku i pozostaje tylko wieczne malkontenctwo. Obraz Krzyształowicza to opowieść o człowieku w trudnych czasach – niebanalna, zabawna i zrealizowana z wizualnym polotem. Ponadto uniwersalna w sposobie pokazania działań władzy ograniczającej jednostkę, ale finalnie pozostawiająca ze sporym ładunkiem ciepła i nadziei. Bo może kiedyś będzie lepsze jutro.
Ilustracja wprowadzenia: Hubert Komerski Copyright © Propeller Film