Pan T.
Pan T.

Pan T. – recenzja filmu opowiadającego o losach artysty w powojennej Warszawie

Pan T. został okrzyknięty jednym z najlepszych filmów tegorocznego festiwalu w Gdyni. To reżyserski powrót Marcina Krzyształowicza po kilku latach nieobecności – twórcy potrafiącego w przewrotny i niebanalny sposób opowiadać o historii naszego kraju. Sentymentalna podróż do polskiej rzeczywistości powojennej stała się okazją do ukazania opresyjnego wobec artystów systemu oraz wielu absurdalnych sytuacji, które wcale nie tracą dzisiaj na aktualności.

Nie obyło się bez kontrowersji, ponieważ media przekazywały informacje o rzekomym, nieuprawnionym wykorzystaniu twórczości Leopolda Tyrmanda. Jak jednak przekonują sami autorzy Pana T., w tytułowej postaci połączyli życiorysy wielu polskich artystów, a odczytywane z offu fragmenty dziennika zostały przygotowane specjalnie na potrzeby produkcji. Inspiracje Tyrmandem są jednak wyraźne i podkreślane bezpośrednio w samym filmie, więc podejście twórców nosi znamiona bezczelności nawet jeśli pod względem prawnym żadne granice nie zostały przekroczone.

Pan T.

Foto: Hubert Komerski Copyright © Propeller Film

Początek przedstawiający postać na motocyklu jadącą po opustoszałym tunelu jest enigmatyczny. Dopiero z czasem dowiadujemy się, że właściwa akcja przenika się z wyobrażeniami bohatera na temat jego przyszłej powieści opowiadającej o losach terrorystów chcących wysadzić pałac. Tak, ten Pałac. Fabułę zbudowano z powtarzających się sytuacji, często ukazanych w krzywym zwierciadle. Jak choćby spotkania z Bierutem w toalecie, korepetycje udzielane maturzystce, interakcje z sąsiadami. Film wymaga skupienia, ponieważ nawet pozornie nieistotne detale mogą okazać się ważne i mieć swoje konsekwencje w przyszłości. Humor wynika z dialogów, sytuacji lub nawet samych kadrów, gdzie coś zabawnego dzieje się akurat w tle. Jest tutaj coś z epizodycznych komedii Stanisława Barei, tragikomicznych opowieści o Miauczyńskim w ujęciu Marka Koterskiego czy też z kina moralnego niepokoju skupionego na chwilowo zagubionym bohaterze przeżywającym jakiś kryzys. Co ciekawe, wyobrażone sceny przedstawiające działania postaci w maskach pozbawione są humoru i zrealizowano je tak, że intrygują oraz budzą niepokój. Wiadomo przecież nie od dziś, że sztuka bywa bardziej emocjonująca i przejmująca niż prawdziwe życie.

Zobacz również: Padł ostatni klaps na planie Magnezji. Nowe zdjęcia z filmu

Najważniejszym elementem dzieła Krzyształowicza jest wykreowanie głównego bohatera. Trzymający się na uboczu, chcący przeczekać trudne czasy, nieco cyniczny i pretensjonalny (przypominający w tym krytyków filmowych). Przechadzający się w płaszczu, skryty za przyciemnionymi okularami i obdarowany wyjątkową fizjonomią Pawła Wilczaka. To rola życia trochę zapomnianego w ostatnich latach aktora, perfekcyjna już na etapie castingu. Sama szczupła sylwetka, zapadnięte policzki, sposób poruszania się i nonszalancka intonacja wypowiedzi budują bohatera od podstaw. W ramach dygresji kreacja Wilczaka wywołała we mnie chęć zobaczenia go w dramacie społecznym skupiającym się na represjonowanym przez totalitarny ustrój wampirze nie radzącym sobie zbyt dobrze w epoce wczesnego PRL-u.

Pan T.

Foto: Hubert Komerski Copyright © Propeller Film

Absolutnie nie wyobrażam sobie Pana T. nakręconego w kolorze. Czarno-białe kadry idealnie oddają ducha tej opowieści. Pozwalają także wykazać się specjalistom od oświetlenia, dzięki którym zapadają w pamięć dominujące w filmie zwyczajne sceny rozgrywające się we wnętrzach. Klimat epoki oddany jest za pomocą starannie przygotowanej scenografii oraz ścieżki dźwiękowej. Możemy usłyszeć klasyczne polskie utwory charakterystyczne dla tamtych lat, a także jazzowe kompozycje na czele z utworem zatytułowanym Pan T. w wykonaniu Michała Urbaniaka. Zebrano na tyle imponującą obsadę, że tacy aktorzy jak Bartłomiej Topa i Eryk Lubos wystąpili zaledwie w pozbawionych dialogów epizodach. Wiele malutkich ról to perełki m.in.: Zdzisław Wardejn jako mający problemy ze słuchem sąsiad głównego bohatera albo Tomasz Sapryk jako ubek z niespełnionymi ambicjami literackimi.

Zobacz również: TOP 10 – Najlepsze filmy Romana Polańskiego

Scenarzystom udała się trudna sztuka wydobycia całego piękna języka polskiego. Rozmowy korzystające wielokrotnie z archaicznych z dzisiejszej perspektywy słów mają fantastyczny rytm, a wulgaryzmy brzmią jak poezja. Jednocześnie wciąż towarzyszy im pewne przymrużenie oka. Dzięki temu zdajemy sobie sprawę, że to stylizacja języka dopasowana w tym przypadku do konkretnych postaci. Nic dziwnego, że najbardziej wulgarną i odstręczającą personą będzie przesłuchujący bohaterów przedstawiciel opresyjnego systemu. A najbardziej ludzki okaże się początkowo donoszący na tytułowego literata jeden z sąsiadów – Filak. Znakomita jest scena, w której Pan T. zabiera go do klubu jazzowego, aby zasmakował chociaż odrobiny wolności.

Pan T.

Foto: Hubert Komerski Copyright © Propeller Film

Jeśli ktoś narzeka na polskie kino i nie spodoba mu się również Pan T. to być może nie ma już ratunku i pozostaje tylko wieczne malkontenctwo. Obraz Krzyształowicza to opowieść o człowieku w trudnych czasach – niebanalna, zabawna i zrealizowana z wizualnym polotem. Ponadto uniwersalna w sposobie pokazania działań władzy ograniczającej jednostkę, ale finalnie pozostawiająca ze sporym ładunkiem ciepła i nadziei. Bo może kiedyś będzie lepsze jutro.

Ilustracja wprowadzenia: Hubert Komerski Copyright © Propeller Film

Fan westernów, kina noir i lat 80. Woli pisać o filmach niż o sobie.
A tu sobie zapisuje rzeczy:
https://www.facebook.com/Wjednymujeciu1

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?