Dystrybucja kinowa filmu w oryginale zatytułowanego Operation finale ma miejsce w wielu krajach. Były jej plany także w Polsce, a film długo miał ustaloną datę premiery, mając pojawić się w połowie września. Ostatecznie trafia tylko na Netflix i może zrobić mu to dobrze. Nie wiem bowiem, czy byłby w stanie przebić się w rodzimych kinach. A na jesienny wieczór w domu dla tych bardziej leniwych będzie jak znalazł.
Film opowiada historię operacji pojmania Adolfa Eichmanna, nazisty mającego na rękach bodaj największą ilość krwi rozlanej pod hasłem Holocaustu. Żydzi więc chętnie postawiliby go przed swój sąd i wymierzyli wyrok. Nie będzie to jednak proste, Eichmann bowiem jak większość mających na swoim sumieniu niecne czyny rodaków uciekł do Argentyny pod zmienionym nazwiskiem. Jeśli jednak nadarza się okazja, Mosad nie może jej przepuścić.
Ten opis powinien wzbudzić naturalne skojarzenie z oscarową Operacją Argo Bena Afflecka i przynajmniej w pierwszej połowie filmu nie będą one bezpodstawne. Mamy sceny zbierania ekipy, wywalczania swojego w rządzie, planowania dostania się do stolicy ojczyzny obecnego papieża i tym podobne akcje. Ogląda się to z zaciekawieniem, film trzyma napięcie i może niezbyt szybkie, ale nazbyt interesujące tempo. Fajnie działają interakcje naszych bohaterów, w szczególności Petera i Hanny (świetny Oscar Isaac i równie dobra Melanie Laurent). Wszystko osadza się w niezbyt oryginalnych i czasem zbyt nadętych dialogach, ale ogląda się to dobrze. Jednak potem przychodzi część druga, która zasiewa we wszystkich niezdecydowanie.
Gdy już nasz cel zostaje bowiem złapany, film przestaje być zdecydowanym na podpatrzanie wspomnianego Argo kinem historycznym. Tutaj robi się miszmasz dwóch wspomnianych, a na pierwszy plan zaczyna się jeszcze wybijać opowieść o relacji dwóch wrogich sobie, a jednak silnych i znajdujących wspólne cechy charakterów. Ben Kingsley jako Adolf Eichmann i wspomniany już wcześniej Oscar Isaac bardzo starają się wtedy zawłaszczyć ekran dla siebie, przez co obniżają temperaturę całej reszty wydarzeń. W plan wkradają się komplikacje, ale im jest ich więcej, tym bardziej spada zainteresowanie widza nimi. Dochodzi do tego jeszcze finał, wyglądający na rozegrany na szybko i już na długach, po budżet na film po drodze wyparował. Szkoda, bo była to okazja na naprawdę świetny film historyczny, którego problemy zbiły go tylko poziomu niezłego, a kto wie, czy nie zadecydowały o tym, że oglądamy go na Netflix, a nie w kinie.
Nie sposób się na ten film złościć, gdy widzimy znakomitych aktorów, bardzo dobrze wcielających się w swoje role. Nie sposób złościć się, gdy w kolejnych scenach z głośników dochodzi znakomity soundtrack świeżo upieczonego laureata Oscara, Alexandra Desplata. Wszystko jednak rozbija się o brak określenia, czym właściwie Ostateczna operacja chce być. Jest jednak na Netflix, co sprawia, że z czystym sumieniem mogę polecić spędzenie z nią któregoś z jesiennych wieczorów. Szczególnie jeśli ktoś lubi tego typu historyczne klimaty.