Na wstępie trzeba nadmienić, że historia z filmu One Piece Film: Red nie jest całkowicie oderwana do wydarzeń z anime czy mangi, które powstają już od 25 lat. Film osadzono po sadze kraju Wano, czyli najnowszych wydarzeniach, a te w anime nawet nie dobiegły jeszcze końca. Próg wejścia jest tu więc całkiem spory, żeby nie powiedzieć ogromny. Oczywiście jest to historia niepowiązana bezpośrednio z głównym wątkiem fabularnym serii, więc znajomość całej mangi nie jest wymagana. Nie jestem jednak w stanie stwierdzić, jak wtedy odbiera się film Red, bo ja akurat twór Eiichiro Ody bardzo lubię i jestem na bieżąco z anime, które śledzę od kilki ładnych lat. Może to dlatego moje oczekiwanie co do filmu były tak duże?
Na One Piece Film: Red szedłem zachęcony zwiastunami. Można było usłyszeć tam świetnie brzmiące urywki piosenek, które miały się w filmie znaleźć. Miłe skojarzenia z Belle Mamoru Hosody były jak najbardziej uzasadnione. I tak, piosenki tu są. Jest ich nawet naprawdę dużo i słucha się je z wielką przyjemnością. Niestety zabrakło całej reszty. Wróćmy jednak do wyjaśnienia, o czym w ogóle jest film Red. Historia rozpoczyna się, gdy piraci Słomkowego Kapelusza przybywają na koncert światowej sławy piosenkarki Uty. Wcześniej dziewczyna śpiewała tylko przez ślimakofony – wiecie, takie telefony, ale ze ślimaków – i teraz po raz pierwszy pokazuje się przed publicznością. Szybko otrzymujemy tu bardzo istotny plot twist – to jednak nie spoiler, bo mowa o tym jest w każdym zwiastunie – dowiadujemy się, że Uta jest córką Shanksa, czyli jednego z Imperatorów Mórz. Do tego jako że Shanks był bardzo blisko z głównym bohaterem serii, Luffym, to dziewczyna okazuje się przyjaciółką z dzieciństwa kapitana Słomkowych.
Dlaczego Luffy nie widział się Utą przez tyle lat? Jak dziewczyna została tak sławną personą? Co takiego wydarzyło się w przeszłości, że Uta znienawidziła piratów? Tego oczywiście nie zdradzę. Jak jednak historia wypada całościowo? Nie jest za dobrze. Sam zamysł na opowieść może i miał jakiś potencjał, ale sposób jego przedstawienia kompletnie wszystko zniweczył. Dostajemy szczątkowe informacje, które na końcu miały się połączyć w całość, ale najwyraźniej coś nie zagrało. Historie w One Piece zawsze przejawiały duży ładunek emocjonalny, bo nie bały się pokazywać ludzkiej tragedii. Tu miało być podobnie. Niestety mało co w filmie ma sens, przez co trudno zrozumieć motywację główne bohaterki. Do końca miałem nadzieję na poprawę, ale się nie doczekałem. Nawet finałowe wyjaśnienie wydarzeń z przeszłości nic tu nie zmienia.
Przez One Piece Film: Red przewija się cała masa znanych nam postaci. Obok załogi Słomkowego Kapelusza spotkamy też osoby z rodziny Big Mom, załogę Trafalgara Law czy na przykład Bartolomeo. Niestety, praktycznie wszyscy są tu tylko na pokaz, bo przez cały film mają do powiedzenia może z kilka kwestii oraz kompletnie zerowy wpływ na przebieg wydarzeń. Duże znacznie powinien mieć tu Czerwonowłosy Shanks. Powinien, bo on również jest tu głównie wabikiem na fanów, którzy już dawno się za postacią stęsknili. Oczywiście jest on związany z historią Uty, ale bez niego by się spokojnie obyło. Nic nowego się nie dowiadujemy, a Shanks nie ma nawet okazji się szczególnie wykazać. Widać też było, że historia jest dopisana do tej z głównego wątku, bo parę wyjaśnień na temat Uty i jej relacji z Czerwonowłosym było „odrobinkę” naciągane.
Dużo tu narzekam, bo niestety zawiodłem się na filmie, do którego miałem spore oczekiwania. Jednak nie wszystko jest tu złe, a film miał momenty, gdy zwyczajnie cieszyłem się z wydarzeń na ekranie. Na pierwszy plan wysuwały się zdecydowanie piosenki. Tych było w filmie dość dużo, więc wielką przyjemność ich słuchania też mieliśmy naprawdę często. Trudno tu nie docenić kunsztu japońskiej wokalistki Ado, która zafundowała nam zróżnicowany repertuar utworów. W filmie usłyszymy piękne ballady czy też bardziej dynamiczne kawałki rockowe. Piosenkarka z Kraju Kwitnącej Wisi doskonale wpasowała się w postać utalentowanej wokalistki. Chyba tylko raz zazgrzytało mi, gdy ta sama artysta zaśpiewała piosenkę małej Uty – dziwnie to się prezentowało.
Oprawa wizualna w filmie prezentowała się lepiej niż w serii anime – co nie jest dużym wyczynem – ale nadal przez większość filmu było tylko przeciętnie. Na uznanie zasługuje jednak finał, w który animatorzy włożyli wyraźnie więcej pracy. Zmieniła się kreska na mniej wyrazistą, zyskała jednak dynamika. Gra kolorów również zrobiła tu dobrą robotę. Całość rozgrywająca się przy akompaniamencie fantastycznego utworu Tot Musica złożyła się na najjaśniejszy moment w filmie. Szkoda, że dotrwać do tego kulminacyjnego momentu nie było tak łatwo.
One Piece Film: Red zapowiadał się na kolejny świetny film z uniwersum One Piece’a – w końcu kilka ostatnich kinówek to była najwyższa półka animcowych pozycji. Co więc zadziało się tutaj? Przede wszystkim sklecona na szybko historia, która nie do końca trzyma się kupy i nie bardzo klei się z główną, kanoniczną historią. Do tego teledyskowy format przekłada się na bardzo rwany sposób opowiadania. Dostajemy też masę kompletnie nic nie wnoszących postaci – fanserwis oczywiście musi być na miejscu. Przy tych wszystkich zarzutach niestety muzyka nie wystarcza, by uznać film za udany. A szkoda, bo utwory w wykonaniu Ado skutecznie wpadają w ucho. Na plus jeszcze finałowa naparzanka, bo był to kawał dobrego widowiska. Całościowo jednak film do zapomnienia.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe