Gareth Jones poleciał do Moskwy, aby dowiedzieć się więcej o finansowaniu radzieckiej produkcji broni. Mam mu w tym pomóc rozmowa z samym Stalinem, a że ma w CV już podobny wywiad z Hitlerem, ma nadzieję, że i tutaj się uda. Sprawę bada już laureat Pulitzera, jednak to młody gniewny dziennikarz węszy w niej głębiej, nie dając się zbyć banalnymi wypowiedziami. To, co zobaczy, przejdzie jednak jego najśmielsze obawy. W dodatku przecież nie będzie to coś, czego od początku szukał, zapędzając się w dalekie tereny. Tak trudne spotkanie z rzeczywistością nie zmieni jednakże jego nastawienia. A wręcz przeciwnie.
Technicznie filmowi Holland trudno jest cokolwiek zarzucić. Ma przepiękną (już nawet odpowiednio nagrodzoną) scenografię, warstwa muzyczna również stoi na wysokim, pasującym do tonu produkcji poziomie. Problemy zaczynają się jednak w momencie, kiedy próbuje się w to tchnąć ducha. Film, mimo iż opowiada o naprawdę tragicznych wydarzeń, z których nie problem odczytać analogie do sytuacji obecnej, jest zaskakująco letni. Nawet mimo mrozu widocznego za oknami radzieckich pociągów.
Dramaturgii nie jest w stanie mu narzucić również cała galeria średnio bądź w ogóle niezarysowanych postaci. O ile do portretu głównego bohatera trudno się przyczepić, pozostali nie mają absolutnie nic, z czego można byłoby ich zapamiętać. Snują się tu i ówdzie, mają jakieś funkcje do zrobienia, jednak głównie polega to na nieznacznym popchnięciu fabuły do przodu. Ewentualnie skontrastowaniu idealistycznych poglądów Jonesa, wypisanymi na kamieniu stwierdzeniami.
Nie jest najlepiej również, jeśli chodzi o tempo filmu. Choć podczas seansu zdarzy się moment, kiedy będzie umiał przytrzymać za gardło i poruszyć siedzącym w fotelu widzem tak, aby wyostrzył wzrok na wydarzenia ekranowe, to końcówka oraz przede wszystkim początek są naprawdę nudnawe. Ma się wrażenie, że reżyserka mając ciekawą i wstrząsającą historię, nie do końca wiedziała, jak zacząć ją opowiadać. Dlatego też gdy Jones powoli dochodzi do prawdy, nie czujemy tego tak, jak czuć powinniśmy. Albo jak poczujecie, przybliżając sobie hasło Hołodomor, z wykorzystaniem innych źródeł.
Wspomniałem na początku o prywatnej wizycie w muzeum Hołodomoru, ponieważ do pełnego odzwierciedlenia wrażeń z seansu filmu Agnieszki Holland były mi potrzebne emocje, jakie ta wizyta wywołała. Grzebanie w biografii Garetha Jonesa przed seansem dało mi nadzieje na dostanie choćby próbki tego samego, czemu język filmu mógłby pomóc. Mógłby unaocznić traumy, sprawić, aby stały się namacalne. Obywatel Jones jednak tego nie robi, nie pozostając niczym więcej, niż solidnie wykonaną, ale jednak rzemieślniczą robotą, przez co wpisuje się w standard większości filmów konkursu głównego tegorocznego gdyńskiego festiwalu. Bezpieczne rzeczy wpisały się w jego obraz, a filmowej dosadności było trochę za mało. A to chyba tutaj powinno być najwięcej.
ilustracja wprowadzenia: Robert Pałka
W pełni zasłużona nagroda. Film jest niezwykle mocny i poruszający. Agnieszka Holland to cudotwórczyni, która nawet jak poruszy najtrudniejszy temat to zrobi to ze smakiem, ale bez litości. Super!