Paul Greengrass to chyba ostatni reżyser, o którym pomyślałbym w kontekście ekranizacji powieści osadzonej na Dzikim Zachodzie kilka lat po wojnie secesyjnej. Widzowie mogą go przecież kojarzyć ze współczesnego kina akcji opartego na dynamicznym montażu (Krucjata Bourne’a, Ultimatum Bourne’a) lub produkcji stawiających na realizm i jak najwierniejszą dokumentację istotnych wydarzeń (Lot 93, 22 lipca). A Nowiny ze świata to powieść utrzymana w spokojnym tempie, odtwarzająca niespokojne czasy formowania się amerykańskiego społeczeństwa. Podobnie jest w adaptacji filmowej – dużo tutaj siedzenia na wozie, patrzenia w bezkresną przestrzeń i docierania się charakterów ukształtowanych w innych kręgach kulturowych. Greengrass, tak samo jak bohater filmu, staje się opowiadaczem, czasami uciekającym się do efektownych zagrań, ale ostatecznie chcącym zostawić odbiorców z uniwersalnym przekazem.
Kapitan Jefferson Kyle Kidd podróżuje po kolejnych miasteczkach, organizując odczyty prasy dla spragnionych wieści mieszkańców. Jest człowiekiem doświadczonym przez los, weteranem wojny secesyjnej, która odcisnęła na nim trwałe piętno. Podczas wędrówki trafia na dziewczynkę, uprowadzoną niegdyś przez Indian Kiowa, a teraz mającą wrócić do swojej dalekiej rodziny wśród białych. Kidd podejmuje się tymczasowej opieki nad nieufną i nieprzystosowaną Johanną. Razem przejadą kawałek Teksasu, przeżyją wiele niebezpieczeństw, a w trakcie podróży będą mieli szansę odnaleźć wspólny język.
Niektórzy twierdzą, że western umarł śmiercią naturalną. Na pewno czasy świetności ma dawno ze sobą, ale w ostatnich latach pojawiają się kolejne próby nawiązania do pewnych gatunkowych schematów. Takie produkcje jak Slow West, Damulka czy Bracia Sisters proponują postmodernistyczne podejście, ośmieszając wiele wyświechtanych motywów. Jednak Greengrass w Nowinach ze świata wydaje się przywoływać ducha klasycznego westernu, z wyraźnym podziałem na dobro i zło, szlachetnym bohaterem oraz Dzikim Zachodem jako miejscem niebezpiecznych przygód. Pomaga mu w tym naczelny everyman Hollywood, ucieleśnienie dobroci i poczciwości, czyli Tom Hanks. Aktorowi partneruje wypatrzona przez speców od castingu w Błędzie systemu Helena Zengel. Młoda niemiecka aktorka wciela się znowu w podobną postać – dziką, zagubioną i straumatyzowaną. Oby w przyszłości mogła również spróbować swoich sił w zupełnie innych rolach. Na ekranie oglądamy swoisty pojedynek przekazywania emocji za pomocą oczu. Hanks i Zengel są w tym doskonali, dzięki czemu możemy uwierzyć w rozwój relacji głównych bohaterów.
W pierwszej części filmu Kidd jest człowiekiem-ekspozycją, w swoich wypowiedziach tłumaczącym widzowi, co się aktualnie dzieje na ekranie. Szkoda, że nie zdecydowano się w większym stopniu opowiedzieć samym obrazem, tak dobrze przecież wyglądającym w obiektywie naszego rodaka, Dariusza Wolskiego. Oczywiście dobrze, dopóki cyfrowe efekty specjalne nie zaczynają przysłaniać prawdziwych krajobrazów, co jest na szczęście wyraźnie widoczne zaledwie kilka razy. Problematyczne są niektóre sceny akcji wyglądające tak, jakby kowboj z batem w ręku stał nad Greengrassem i namawiał go do tego, żeby więcej się działo. Wypadek wozu, burza piaskowa czy przedłużająca się strzelanina z nieprzyjemnymi typami funkcjonują jako te obowiązkowe emocjonujące momenty. Tymczasem najwięcej emocji oferują i tak fragmenty poświęcone spokojnej obserwacji kształtującego się pomiędzy bohaterami porozumienia.
Nowiny ze świata to film będący tylko pozornie melodią przeszłości. Gdy na początku Kidd czyta mieszkańcom Wichita Falls informację o epidemii pochłaniającej życia ludzkie, to możemy pomyśleć, że niewiele się zmieniło. Zamiast gazet mamy wszechobecny internet i nie potrzebujemy już opowiadacza. A społeczeństwo amerykańskie po upływie tak wielu lat nadal jest podzielone oraz zdane na łaskę jednostek mających największe wpływy. Opowiadanie historii, niezależnie czy to odczyty prasy, czy wydawanie poleceń zza kamery, służy utrwalaniu, zapisując konkretne treści na stałe w danym momencie. Nakręcony jeszcze za czasów prezydentury Trumpa film można potraktować jako krytykę rządów wzmacniających podziały społeczne. W epizodzie rozgrywającym się w autorytarnym Erath County bohater zawalczy bowiem o demokrację, narażając własne życie. Greengrass ewidentnie wierzy w siłę mediów i ich wpływu na ludzkie emocje, co w dzisiejszych czasach ma nawet większe znaczenie niż kiedyś.
Skojarzenia z klasycznym westernem to nie tylko sama historia. Gdy współcześnie wielu kompozytorów odwołuje się do twórczości Ennio Morricone, to James Newton Howard stawia na bardziej tradycyjne brzmienia, wyraźnie zaznaczające spokojne tempo filmu. Także konwencja kina drogi daleka jest od tego, co oglądaliśmy na przykład we Wzgórzu nadziei. Tam wędrówka była zdecydowanie bardziej nihilistyczna, okupiona cierpieniem i pokazująca przerażające konsekwencje wojny domowej. Nowiny ze świata to kino głęboko humanistyczne, stawiające na pierwszym miejscu wiarę w człowieka. W tej opowieści najzwyczajniej w świecie nie opłaca się być złym, złoczyńcy to jedynie pozbawione charakterów przeszkody na drodze bohaterów. Ciekawie pokazano Indian, poruszających się gdzieś w oddali po równinach. To istoty z innego porządku, w swej wędrówce przypominające elfy z Władcy Pierścieni. A Johanna znajduje się gdzieś na rozstaju pomiędzy ich światem, a bardziej dla nas zrozumiałą cywilizacją białych.
Wśród produkcji dostępnych na Netflixie nie znajdziemy wiele westernów, więc tym bardziej warto dać szansę filmowi Greengrassa. Pomimo wad przywołuje zakurzoną konwencję, podkreślając siłę słowa i skupiając się na ludzkiej dobroci. Nie unika analogii do współczesności, w końcu jako kino drogi prezentuje przekrój amerykańskiego społeczeństwa. A po 150 latach na pewno nie zmieniło się jedno – wciąż jesteśmy żądni przekonujących historii.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe/Netflix